Anioł, Anioły, Reiki, Uzdrawianie, Egzorcyzmy, Zbigniew Ulatowski, Zbyszek Ulatowski, Barbara Mikołajuk, Basia Mikołajuk, Leszek Żądło, Leszek Zadlo, Moc Anioła, Artykuły, Ogłoszenia, Regresing

2006-08-26 Leszek Żądło
Misja czy miłość?

Niektórzy są przekonani o szczególnej roli, jaką rzekomo każdemu z nas przypisał Bóg. Wielu z nich urzeczywistnia misję. I choć ich nauki często są piękne, budujące i bliskie ostatecznej prawdy, to oni sami nie mają świadomości swojej boskości i często odrzucają boską miłość, mądrość i moc. Paradoks! Wielu z nich w swych urojeniach jest prorokami, a więc pośrednikami. Prorok zwykle nie ma świadomości, że JEST TYM, czym jest w istocie, czyli TYM, Którego reprezentuje.

Wielu uważa, że zostali wysłani przez Boga z jakąś misją wobec ludzi i Ziemi. Oni często pytają w modlitwach, po co Bóg ich tu przysłał i czego od nich wymaga?
A On milczy jak zaklęty!
Pytanie Boga o to, czego od ciebie wymaga, nie ma najmniejszego sensu. To nie On cię tu posłał. To ty sam wybrałeś swoją inkarnację. Nie dostrzegając twoich przywiązań i zobowiązań, jako przyczyny wcielania się, możesz żądać, by Bóg objawił ci, po co tu jesteś?
Właściwe pytania powinny brzmieć: “z jakiego powodu trzymasz się mechanizmu wcielania się i jak się od niego uwolnić?” Kolejne mądre pytanie mogłoby brzmieć: “Boże, co dla mnie masz?” Ale pomysł zadania go budzi przerażenie.

Wielu osobom rozwijającym się duchowo wypełnianie szczególnych misji wydaje się w dzisiejszym świecie bardzo ważne (przecież czasy wydają się być ostateczne). Prócz nich na to pustosłowie nabierają się nauczyciele. Wielu uważa, że podstawą prawa do egzystencji jest spełnianie szczególnych zadań dotyczących świata i społeczeństwa. Należy tu zapewnianie harmonii w przyrodzie, obrona zwierząt, czy niepoczętych dzieci, jednoczenie się z drzewami, polami, przekazywanie nauk duchowych, zapewnianie pracy ludziom itp.
Nawet zwykli ludzie często odczuwają presję, że ich życie nie miałoby znaczenia, gdyby nie opierało się na wypełnianiu misji.
To, co przybiera formę pełnienia misji, nie zawsze jest postrzegane jako misja. Może być traktowane jako szczególny obowiązek.
Najbardziej popularne są misje opiekuńcze i wychowawcze. Siła tradycji jest taka, że właściwie nie możemy sobie wyobrazić bezdzietnego małżeństwa.

Zapewnianie sobie i swojej rodzinie bezpieczeństwa w postaci bytu materialnego, to misja “prawdziwych” mężczyzn, zwłaszcza kiedy nie idą na wojnę czy na polowanie. Ojcowie często żyją wyłącznie dla tego celu. Harują, jak mogą i jak potrafią, by ich marzenia o poczuciu bezpieczeństwa i zabezpieczenia przyszłości ich pociech mogły się ziścić. Zapominają o sobie i własnym szczęściu, na jakie z pewnością zasługują. Żyją w ten sposób mając nadzieję, że jak przejdą na emeryturę, lub się dorobią, wówczas będą w pełni szczęśliwi, a dzieci im się odwdzięczą na starość. A tymczasem kończąc karierę zawodową umierają w poczuciu bezsensu dalszego życia.

Okazuje się, że zabezpieczenie materialne, czy “ustawienie” dzieci w dobrych układach, nie jest podstawą bezpieczeństwa w otaczającym świecie. A dlaczego?
Bo tylko świadomość bezpieczeństwa i boskiej ochrony może je zapewnić.

Zwolennicy pełnienia misji dbają również o to, by i kobietom nie pomieszało się w głowach. A wiadomo, że jak ktoś ma misję, to widzi sens życia. No i wiedzą, że kiedy baba czuje, że ma to głębszy sens, wówczas zasuwa jak nakręcona. Misja kobiet kręci się wokół dzieci i rodziny.
W przypadku konfliktowych małżeństw, gdzie kobiety nie potrafią wytrzymać ze swoim mężem, pojawia się przekonanie, że jedynym bodźcem, który skłania je do dalszego życia, są dzieci, a właściwie ich wychowanie. Wiele z nich twierdzi, że gdyby nie dzieci, musiałaby zwariować, a co najmniej wpaść w depresję. Dzięki posiadaniu dzieci czują one, że są jeszcze potrzebne i muszą zachować w tym wszystkim zimną krew. Żyją tylko dla dzieci, z myślą o nich i ich wychowaniu. Kiedy dzieci dorastają, obsesyjnie pragną dla nich szczęścia w postaci własnych wnuków, dzięki którym znów poczują się komuś potrzebne. Misja takich kobiet kończy się, kiedy uświadamiają sobie, że właściwie nie są już potrzebne. Wkrótce po tym obwiniając cały świat, umierają.

Czy, to wszystko musi się tak żałośnie kończyć? Gdyby osoby przytłoczone realizacją swoich misji wiedziały, że życie nie jest wypełnianiem misji i obowiązków, że życie to nie zamknięcie w kręgu obłędnej tradycji, wówczas znalazłyby inny cel i radość życia. Dominująca religia naucza jednak, że to nie jest możliwe w tym życiu. W dodatku potwierdza, że kobieta ma wartość tylko jako sprawna macica. No to w czym innym mogłaby się zrealizować?
Czy realizacja misji jest samorealizacją, wyrażaniem siebie prawdziwego?

U podstaw misji leży pseudo pozytywne nastawienie, na które nakłada się niezdolność doceniania siebie bez dokonania szczególnych czynów czy zadań.

Nie pytaj Boga o twoje szczególne zadanie. Pomysł, jakobyś miał wykonać coś wyjątkowego, nie pochodzi od Boga, lecz od twej podświadomości i bazuje na przekonaniu, jakobyś miał prawo do życia wyłącznie w zamian za coś. To podstawa wszelkich misji, które rodzą się z urojeń, za którymi kryje się pozornie pozytywne nastawienie do świata, czy innych istot.

Misje kazały mi działać na rzecz innych tak, że zaniedbywałem swoje sprawy, a często wręcz nie dostrzegałem ich. Po jakimś czasie zorientowałem się, że nawet nie dostrzegałem tych, na rzecz których miałem czynić dobro wynikające z misji. Stawali się oni tylko przedmiotami, wobec których wywiązywałam się z misji. To misja i jej cel miały tak zaślepiającą moc, że spoza niej nie widać było konkretnych ludzi, choć istniał cały szereg wyobrażeń o nich i o ich potrzebach. Miłość jednak uzdrowiła mój stosunek do ludzi i otworzyła mnie tak, bym zaczął ich znów widzieć.

W trakcie uzdrawiania związków znalazłem w swej podświadomości jakieś pozornie mądre i szlachetne misje, przez które chciałem znaleźć cel i wartość życia, a również uzasadnić prawo do życia wiecznego i władzy. Jedną z nich była misja oświecania i ochraniania powierzonych mi ludzi. Te misje i przymus walki o prawo do urzeczywistnienia ich, przeszkadzały mi w każdym moim związku. Poczułem wreszcie, że mam już tak wysoką samoocenę, by uwolnić się od przymusu dowartościowywania się urojonymi, a niewykonalnymi zadaniami. I wówczas dotarło do mojej podświadomości, że zawsze przegrywałem, ponieważ wierzyłem, że misje są ważniejsze ode mnie i od mojego szczęścia. Uświadomiłem sobie, że nie ma żadnego powodu i żadnej mocy, dla której i z powodu której należałoby rezygnować ze szczęścia osobistego.
I po cóż mi władza nad światem, skoro gubiłem się w swym umyśle i nie potrafiłem uporządkować swego życia i związków?

Zauważywszy z kolei, że pakowałem się w związki z misjonarkami, zacząłem pisać afirmacje:
“Przebaczam kobietom, które porzucały mnie dla nierealnych misji. Przebaczam kobietom, dla których misje były ważniejsze od miłości, od prawdziwego szczęścia i od naszego związku. Przebaczam sobie, że porzucałem ukochane kobiety dla misji. Przebaczam sobie, że misje były dla mnie ważniejsze od miłości, od prawdziwego szczęścia i od związków z kochającymi mnie kobietami”.

Misja pochodzi z poziomu ego (nie mylić z Jaźnią), a jej urzeczywistnianie jest tylko rozwijaniem skłonności ego z całą niską samooceną, na której bazuje. I bez względu na to, co wmawiano ci niegdyś, Bóg nie ma ani dla mnie, ani dla ciebie żadnej specjalnej misji.
Ale co w zamian? Przecież misja daje wielu poczucie sensu życia!

U ludzi rzeczywiście kroczących duchową ścieżką i rozwijających świadomość boskości, daje się zauważyć spadek zainteresowania odpowiedzialnością, obowiązkowością, opiekuńczością czy troską. Owe nieefektywne, a nawet szkodliwe, strategie społecznego zaangażowania, zostają zastąpione świadomością boskiej miłości, której towarzyszy sprawiedliwość oraz boska opieka i ochrona. Tak, wielu to przeraża, więc z tego powodu odrzucają rozwój duchowy. Przeraża przede wszystkim osoby z wzorcem dorosłych dzieci alkoholików (DDA). Im jest trudniej zaakceptować spontaniczność, a brak martwienia się o los innych napawa ich przerażeniem. DDA, aby zaakceptować działanie boskości w świecie i w rodzinie, muszą najpierw przejść przez dogłębną psychoterapię.

Żyć miłością, to żyć w spełnieniu, to doskonale rozwijać się i prosperować w szczęśliwości, radości, bogactwie, w poczuciu nieustannych sukcesów, w harmonii z boskością w nas samych. Żyć doskonale, to mieć świadomość obfitości i bezpieczeństwa w otaczającym świecie. To świadomość, że dobry Bóg zapewnia nam wszystko, czego nam potrzeba, by być szczęśliwymi i doskonałymi na miarę boskiej doskonałości w nas.
W takim świecie i przy takiej świadomości nie ma miejsca na misję, bo wszystko wydaje się właściwe i na właściwym miejscu.

Człowiek mający świadomość praw rządzących światem nie musi sobie gromadzić dóbr, nie musi zapewniać sobie układów. Po prostu, potrafi korzystać z całego nieograniczonego bogactwa właśnie wtedy, gdy jest po temu pora. I ma wszystko, co potrzebne, wtedy, gdy mu potrzeba. To naprawdę działa. Ale działa tylko wtedy, gdy patrząc na siebie z miłością akceptujemy swoją wartość i mamy świadomość, że Bóg nie tylko nie da nam zginąć, ale jeszcze chce nas obdarzać wszelkimi dobrami materialnymi i duchowymi. Osoby wybierające misje w ogóle nie zdają sobie z tego sprawy. A szkoda. Ich szkoda.

Zamiast zabiegania, martwienia się i użerania, warto powierzyć całą rodzinę Bogu – Jego opiece i ochronie. Zamiast panikować, warto zacząć odczuwać wdzięczność dla Boga za to, że nas chroni i że nam sprzyja. Przecież On może znacznie więcej, niż my, gdyż dysponuje potężniejszą od nas mocą. I przyznaj szczerze, co ty możesz, kiedy Bóg okazuje się bezsilny?
To prawda. Bóg nie jest w stanie złamać wolnej woli człowieka, który wybrał sobie cierpienia i nieszczęścia. Bóg nie jest w stanie, ale tobie się wydaje, że ci się uda?
Ta droga prowadzi do konfliktów i nienawiści, a nie do miłości. Miłość zaś czyni cuda, choć już bez naszego obsesyjnego zaangażowania. Warto więc zajmować się miłością i być wdzięcznym Bogu za wszystko, co nam daje, co daje również tym, o których szczęście staraliśmy się zabiegać.
Wdzięczność jest cudownym instrumentem otwierającym na miłość i jej pozytywne skutki. Im bardziej potrafisz być wdzięczny, tym więcej darów i błogosławieństw jesteś w stanie przyjąć.
Może nie rozumiesz tej strategii? Może potrzeba ci solidniejszego wyjaśnienia?
Proszę bardzo. Martwiąc się i użerając chcesz zapewnić sobie i rodzinie dostatek, bezpieczeństwo, spokój. A co ci wychodzi? Co z tego masz?
Nie zbywaj mnie, że to nie ważne, co ty masz, a ważne co dajesz innym. Nie lekceważ siebie. Nie kombinuj, że kiedyś wreszcie to się zmieni. Spójrz na rodzinę, na swoje otoczenie. Czy dostrzegasz dostatek, bezpieczeństwo, spokój?
Dlaczego nie?
Zastanów się, że ci, którzy mają, będą mieli więcej, a ci, którzy nie mają, stracą i to, co by posiadali.
Co masz dzięki użeraniu się, martwieniu, zabieganiu?
A może właśnie tego pragną twoi najbliżsi, więc dajesz im to, zapewniając im mnóstwo mocnych wrażeń od kłótni i upierdliwego molestowania począwszy? Czy chcesz tego więcej?
Jeśli nie, to zacznij się zajmować tym, co jest przedmiotem twych pragnień. Nie czymś odwrotnym!
Chcesz spokoju, to go zaakceptuj i podziel się nim z innymi. Chcesz bezpieczeństwa – poczuj się bezpieczne i daj to odczuć innym. Mechanizmy kreacji są niezwykle konsekwentne. Od tego, czy potrafisz zaakceptować konsekwencję, zależą twoje związki z ludźmi i wszelkie twoje sukcesy.

Nie musisz nic dla innych robić.
Sprzeciw?
Nie musisz, lecz możesz. Zamiast przymusu, czy poczucia misji, ślubowań pomocy, możesz być swobodnym. W udzielaniu pomocy innym przydaje się miłość, ona ma wystarczającą moc, byś ty sam z siebie nic nie musiał. Wystarczy, że umiesz kochać i ufać Bogu. Gdy pozwolisz sobie na całkowite poddanie się miłości, a także bożej opiece i ochronie, przekonasz się o możliwości uleczenia każdej trudnej sytuacji przez miłość.
Czy obawiasz się, że wtedy nikt cię nie doceni, a może nawet nie zauważy?
Na pewno będzie wręcz przeciwnie!



©2005 Zbyszek Ulatowski · wykonanie strony: enedue.com