Oświecenie to kres duchowej wędrówki, to osiągnięcie czystego i rozszerzonego stanu świadomości, to urzeczywistnienie w sobie boskiej doskonałości i poczucia szczęścia. Wielu boi się tego stanu, ale są i tacy, którzy planują, co będą robić po oświeceniu. Na poczet tego niektórzy składają nawet różne ślubowania, np. opiekowania się tymi, którzy jeszcze się nie oświecili lub wyrzekają się szczęścia, dopóki inni się nie oświecą. Jeśli wiesz, co będziesz robić po oświeceniu, to tym samym nie możesz się oświecić. Jeśli wiesz, to oczekujesz, a oświecenie jest stanem wolności od oczekiwań, od planów, od misji itd. Oświecenie jest totalnym zawierzeniem doskonałości życia i świata. Jedynym, co możesz wiedzieć o oświeceniu, jest to, że będziesz wówczas szczęśliwy i spontaniczny, wolny od cierpienia. Nie próbuj jednak sobie wyobrażać, jak wygląda szczęście istoty oświeconej. Wyobrażenie stwarza napięcie oczekiwania. Oczekując na coś, nie jesteś w stanie skoncentrować uwagi na tym, co jest, na szczęściu, które już jest w tobie. Teraz może ci się wydawać, że to tak mało. A jednak po pewnym czasie zorientujesz się, że szczęście to wszystko. Kiedy ktoś jest szczęśliwy, wówczas jest przytomny. Nie ma nieprzytomnego szczęścia. Można natomiast być nieprzytomnym rozkoszując się namiastką szczęścia. Tej nieprzytomności boi się wielu ludzi. Mają oni ugruntowane straszne wyobrażenie o tym, że jak ktoś jest szczęśliwy, wówczas zapomina o świecie. A wtedy… szkoda gadać! Coś z prawdy jest w tych wyobrażeniach. Człowiek szczęśliwy naprawdę może zapomnieć o świecie i jest to dla niego w pełni bezpieczne. Przypomni sobie w odpowiedniej chwili, kiedy to okaże się konieczne. Jeszcze raz podkreślam, że człowiek naprawdę szczęśliwy, jest przytomny. A przede wszystkim nie czuje się uwarunkowany, czy ograniczony przez własne szczęście. Nie musi uciekać w szczęście przed lękiem, przed trudami życia. Szczęście nie polega na tym, żeby zapomnieć o życiu. Człowiek może żyć i być szczęśliwym. Może być w pełni świadomy siebie i życia, a przy tym nie czuć lęku, gdyż ma świadomość, że nie istnieją jakiekolwiek zagrożenia. Nie musi walczyć o swoje szczęście, gdyż nikt mu nie jest w stanie zabrać jego szczęścia. I wreszcie nie musi się lękać utraty szczęścia, gdyż wie, że utracić go nie sposób. Szczęście niczego nie zakłóca, ale wielu się boi takich zakłóceń. Myślę, że zdrowszy jest kodeks towarzyski obowiązujący w Japonii, gdzie nikt nie ma prawa zakłócać swym nieszczęściem dobrego samopoczucia otoczenia. W Japonii cierpienie jest sprawą osobistą, a w Europie problemem społecznym. No cóż, żadna inna kultura, poza chrześcijańską, nie uczyniła z cierpiętników bohaterów i świętych, których należy naśladować. Ach! Cóż to za ogromne osiągnięcie, kiedy człowiek cierpi i dumnie pokazuje swe cierpienie otoczeniu. Przecież za to można podobno zyskać żywot wieczny po śmierci. Ale … nikt tego nie jest w stanie dowieść. Człowiek szczęśliwy ma otwarte serce. Jego otwartość jest znacznie większa niż otwartość serc ludzi cierpiących, jęczących i miotających się w poczuciu odpowiedzialności za innych nieszczęśników. Jeśli człowiek, który chce być szczęśliwy, nie czuje się winnym za cudze cierpienia, może się nie lękać zazdrości i nienawiści. Może dawać dobry przykład. A wówczas przekona się, że za nim podąża coraz więcej zainteresowanych. Oczywiście, czasem owo zainteresowanie jest powierzchowne. Ci, którzy oczekują natychmiastowych cudów, odchodzą i uważają, że zostali oszukani. Nie interesuje ich, jak długą drogę przeszedł człowiek szczęśliwy do tego momentu, kiedy wreszcie zaakceptował szczęście, bo przecież wydaje się, że jest tyle ciekawszych zajęć od pracy nad sobą. To wszystko, do czego się przyzwyczaili, co ich pasjonuje, podnieca…. To wszystko wydaje się dużo ciekawsze i bardziej realne od jakiejś ulotnej obietnicy, że jutro, pojutrze, można być szczęśliwym, oświeconym. Kto by tam myślał o jutrze, jeśli dziś ma tyle wciągających (znaczy podniecających) zajęć? A jednak, szczęścia można zaznać szybko, bardzo szybko, jeśli tylko uda się wejść w stan medytacji. Z reguły ludziom się to udaje nie od razu. Są zbyt rozproszeni, napięci, zainteresowani czymkolwiek z zewnątrz. Skoncentrowanie uwagi na własnym wnętrzu wydaje im się trudne, lub nieciekawe. Przecież wszystko, czym żyli dotąd, pochodziło z zewnątrz. A tu trzeba zacząć odkrywczą podróż w przeciwnym kierunku. To często wydaje się zadaniem ponad siły. Już sam proces przygotowań do zmiany kierunku uwagi może wielu zniechęcić. Ich podświadomość nie akceptuje tego z wielu przyczyn. Może to być poczucie zagrożenia, przywiązanie, pożądanie, podniecenie związane z wyobrażeniem o tym, że źródła tych wszystkich stanów emocjonalnych tkwią poza nami. Zaiste, niejednokrotnie wielu przemyśleń i ćwiczeń wymaga uświadomienie sobie, że np. samochód nie jest źródłem naszego zadowolenia, gdy ładnie wygląda lub pędzi po szosie, czy niezadowolenia, gdy się zepsuje. To nie modny płaszcz jest źródłem satysfakcji, lecz nasz stosunek do mody i do ubrań. A więc można się poczuć szczęśliwym niezależnie od tego, czy się ma nowy ładny samochód, czy się jest ubranym w modny płaszcz itd. Można się nawet czuć szczęśliwym, nawet jeśli ma się dziurę w skarpecie czy rajstopach, nawet wówczas, gdy się nie wykonało przepisowego makijażu, czy golenia. I można być nieszczęśliwym, jeśli uznaje się, iż to wygląd i cudza akceptacja czynią nas szczęśliwymi. Szczęście jest prawdziwe, kiedy nie zależy od niczego, ani od nikogo z zewnątrz. I do takiego nieuwarunkowanego szczęścia prowadzą nas właściwie stosowane praktyki relaksacyjne, medytacyjne i modlitwy. Kiedy pokazujesz innym, że jesteś szczęśliwy, nie możesz ich skrzywdzić. Możesz im za to pokazać, że istnieje droga wyprowadzająca poza cierpienia, nieszczęścia i ograniczenia. I to już nie twoja sprawa, czy oni będą chcieli urzeczywistnić całe szczęście, czy tylko zadowolić się jakimś jego ochłapem. Dawanie dobrego przykładu świadczy o tym, że twoje postępy są realne. Natomiast narzucanie się ze swoją prawdą i swoją drogą świadczy o szukaniu sobie popleczników, zwolenników, zewnętrznego wsparcia. Tylko moc boskiej istoty w tobie wspiera cię najpewniej i najmocniej. Na niej zawsze możesz polegać, choćby nawet twoja droga wydawała się kręta i nie zawsze przynosiła zadowalające cię rezultaty. Ale… nawet najmocniejsze zaufanie do Boga nie zagwarantuje ci postępów, jeśli nie będziesz ufać sobie. Przecież jesteś jednym z ogniw procesu komunikowania się Boga z tobą i ciebie z Bogiem. Teraz chyba jasno widzisz, że dla dobrej komunikacji oba te elementy – ty i Bóg – powinny zostać przez ciebie obdarzone zaufaniem. Jak to ładnie stwierdził jeden z regreserów: |
||
©2005 Zbyszek Ulatowski · wykonanie strony: enedue.com |