Pewna grupa osób świadomie i celowo wybiera sobie ciężkie warunki życia. Są one przekonane, że jeśli życie jest pełne cierpień i niesamowitych trudności, to mają szansę, by było ich ostatnim. Wierzą, że ciężka karma jest im potrzebna po to, by mogli odpracować wszystko, co im potrzebne przed oświeceniem, by wreszcie ich zła karma się wypaliła. I licząc na oświecenie w zamian pakują się w ten sposób w coraz większe kłopoty i nieszczęścia. Usiłują je mężnie znosić nie buntując się, bo wierzą, że muszą to wszystko przejść, by ich karma została wypalona. Efekty takiej praktyki są straszne, a oświecenia nie widać. Jakże te osoby miałyby się oświecić, jeśli cierpią zamiast podnosić jakość swych wibracji, czyli medytować, rozszerzać świadomość i doświadczać miłości? Ciężka karma przez niektórych jest ceniona i z innego powodu. Otóż wielu uważa ją za motywację do pracy nad sobą, nad swym rozwojem. Tak czynią wszyscy, którzy nie dostrzegają wystarczających korzyści w rozwoju duchowym. Zamiast podążać za marchewką, wolą uciekać przed kijem. Wielu ludzi zauważa, że do rozwoju popychają ich dopiero tragiczne lub bardzo bolesne przeżycia. Swoiste mistrzostwo we wzbudzaniu tzw. współczucia osiągnęli Jan Ch. Andersen oraz Amicis, których “bajkami” raczy się miliony dzieci na całym świecie. Ach, do jakiej “szlachetności” nakłaniają one młodych ludzi! Jad, który sączą w serca i umysły, zabija powoli i niezauważalnie. I czynią to z rzekomą intencją rozwinięcia szlachetnych, pro-społecznych postaw! Zupełnie podobnie jak buddyjska nauka o szlachetnym współczuciu czy chrześcijańska o cierpiącej miłości. Koncentrowanie uwagi na cierpieniu innych pozbawia nas poczucia wewnętrznej mocy. Dziecko, któremu przedstawia się beznadziejne sytuacje, czuje się tym bardziej bezradne, a bezradność utrwala się w nim z wiekiem jako cecha charakteru. Wówczas zaczyna wierzyć, że jedyne, co może uczynić dla innych, to złożenie ofiary ze swego życia. Bezradność staje się o tyle większa, o ile dziecku stawia się zbyt trudne dla niego wymagania. To w wyniku zapładniania umysłów wyobrażeniami o nieuchronności bądź powszechności cierpienia mamy dziś tak wiele osób bezradnych, przywalonych ciężarem obowiązków, których nie sposób udźwignąć i ciężarem winy za to, że nie potrafią sprostać wymaganiom, czy pomóc potrzebującym. Wbrew pozorom, w tym szaleństwie jest metoda. Metoda motywowania do rozwoju. Niektórzy bowiem z tych, którzy już dłużej tak żyć nie chcą, zaczynają zmieniać siebie, zaczynają szukać prawd duchowych i możliwości rozwoju duchowego. Oczywiście, to przekonanie o powszechności cierpienia. Przekonanie, które każe współczuć, użalać się i trwać w cierpieniu jako czymś niezmiennym i tajemniczym zarazem. Tą właśnie drogą podążyło chrześcijaństwo, które wprawdzie obiecuje zbawienie, ale dopiero po śmierci. Ach, jak bardzo potępia on tych, którzy cieszą się życiem doczesnym. Potępia, bo podświadomie obawia się, że odwiodą go od destruktywnych pomysłów na “godne” życie. A jak się to ma do karmy? Ci muszą sobie odpowiedzieć, po co dążą do uciech. Najczęściej jest tak, że czynią to, by uciec przed cierpieniem, by o nim zapomnieć. I tak próbując zapomnieć ciągle sobie o nim przypominają. Przypominają poprzez lęk, że jeśli nie zapomną, to ono powróci. Lęk przed cierpieniem nie motywuje ich do zmian nastawienia, tylko do ucieczki w zapomnienie. |
||
©2005 Zbyszek Ulatowski · wykonanie strony: enedue.com |