Anioł, Anioły, Reiki, Uzdrawianie, Egzorcyzmy, Zbigniew Ulatowski, Zbyszek Ulatowski, Barbara Mikołajuk, Basia Mikołajuk, Leszek Żądło, Leszek Zadlo, Moc Anioła, Artykuły, Ogłoszenia, Regresing

2006-08-29 Leszek Żądło
Dylematy wyborów

Wielu tych, którzy zetknęli się z rozwojem duchowym, ma chorobliwe wyobrażenia o tym, czym jest rozwój duchowy. Błędne wyobrażenia ma też wielu tych, którzy rozwijają się duchowo od lat.
Przede wszystkim dręczy ich urojenie, że człowiek rozwijający się duchowo, COŚ musi. I to coś jest nie do wytrzymania dla normalnych ludzi. O tym przekonują też “zaawansowani” adepci rozwoju duchowego. To niewyobrażalne COŚ, ma w oczach innych sprawić wrażenie wyjątkowości i wywołać podziw dla kogoś, kto heroicznie “szturmuje bramy niebios”. A wywołuje najczęściej politowanie lub strach przed rozwojem duchowym.
Czy rozwój duchowy to heroiczna walka o lepsze życie w niebie?
Wielu wierzy, że właśnie o to chodzi, więc walczą z sobą i ze swymi słabościami aż do zatracenia się w walce. Walczą też przeciw wszystkim, którzy chcieliby żyć i myśleć inaczej. I męczą się tak mając jednak satysfakcję, że ich trud nie idzie na marne.
Temu trendowi ulegają nie tylko chrześcijanie. Również jogini, buddyści i bodajże muzułmanie, usiłują rozwijać się duchowo w duchu heroicznych zmagań. W oczach większości ludzi uchodzą przez to za dziwaków, odmieńców, którym pomieszało się w głowie.
Rzadko przyznaję rację większości, ale tu muszę przyznać, że heroizm w rozwoju duchowym prowadzi do nikąd. Chociaż... to nie do końca tak. Przecież nie ma czegoś takiego jak “nigdzie”. A więc heroizm prowadzi zwykle do powstania karmicznych obciążeń skutkami ascetyzmu lub zwykłej agresywności.
Asceza to ćwiczenie. Rzecz jednak w tym, że większość adeptów rozwoju duchowego usiłuje ćwiczyć się w ten sposób, że demolują sobie ciała. I na tym ich ćwiczenia się kończą.
Jak to jest, że człowiek, który uznaje prymat ducha nad materią, wykorzystuje swój duchowy prymat do niszczenia materialnego ciała? Czy nie stać go na nic więcej?
Otóż, wydaje się, że nie stać. Nie pozwala mu na to wyobraźnia. Przecież nauczył się, że rozwój duchowy polega na wyzwalaniu ducha z uwikłania w materii. A jak można wyzwolić tegoż ducha, jak nie przez śmierć ciała?
Totalna bzdura, która zrodziła kilka totalitarnych systemów. Bzdura, ale jakże popularna!
Ta bzdura została zauważona przez ludzi myślących trzeźwiej i zanegowana. Z negacji wyrósł trend filozoficzny, który zwie się materializmem. Otóż materialiści nie widzieli żadnego prymatu ducha nad materią. Zauważyli natomiast, że duch (który dla nich był świadomością) został zniewolony przez warunki materialne, w jakich ludzie się wychowywali. Zauważyli, że nikt nie potrafi wyobrazić sobie więcej, niż doświadczył. Materializm zepchnął znaczenie ducha na plan dalszy. I … stał się cud. Otóż materialiści wymyślili, że jeśli chcemy rozszerzyć świadomość ludzi, to trzeba im zafundować zwiększenie doświadczeń, zmianę warunków bytowych. I w ten sposób duch materialistów zaczął wpływać na materię i warunki społeczne! Zaczął wpływać właśnie wówczas, gdy usiłowali odesłać go na emeryturę! Ale sami nie przyznają, że zmiany w świecie są obecnie powodowane przez zmiany na poziomie świadomości. Nadal są materialistami i wierzą, że to tylko byt określa nam świadomość. Naukowcy odrzucają myśl o tym, że moglibyśmy zainspirować się czymś, czego wcześniej nie doświadczyliśmy.
A jednak…
Materialiści odrzucają rolę czynnika duchowego w życiu człowieka, więc kojarzą rozwój duchowy z zaburzeniami psychicznymi. Tymczasem twórczość ma te same korzenie, co świadomość duchowa. I nikt nie twierdzi, że jest ona wynikiem choroby psychicznej.
Przepraszam, prawie nikt, ponieważ prowadzono badania mające ustalić związki między geniuszem a obłąkaniem. Wiadomo, że ludzie psychicznie chorzy są niezwykle wrażliwi i na dodatek często mówią to samo, co święci lub szamani. A jak mają nie mówić, jeżeli doświadczyli tego samego w poprzednich wcieleniach! Teraz jednak z jakiegoś powodu są nieprzystosowani do życia.
Jeżeli podobnie nam się kojarzy rozwój duchowy i jeśli tego samego w nim szukamy, to lepiej się nim nie zajmować, a zacząć żyć milej i przyjemniej. I to może być krok w kierunku rzeczywistego rozwoju. Może, ale nie musi. Nie musi, bo ten krok może kogoś sprowadzić na drogę doświadczania przyjemności za wszelką cenę.
A świat nam daje to, co chcemy i za cenę, którą chcemy zapłacić.
Kiedy chcemy wybrać życie przyjemne, ciekawe i radosne, wcale nie musimy zejść z drogi duchowego rozwoju. Jest tylko jeden warunek: chodzi o to, żeby żyć świadomie. A świadome życie, to właśnie jest podstawa rozwoju duchowego. Rozwój duchowy to nie walka z sobą czy swymi słabościami, nie heroiczne przeciwstawianie się światu czy swej naturze. To właśnie świadome życie i świadome działanie. A świadome życie musi prowadzić do wykorzystywania wszelkich możliwości, by realizować swoje cele, by poczuć się spełnionym.
Oczywiście, nie zawsze czujemy się spełnieni, gdy uda nam się zrealizować cel. Czasami mamy kaca. Dlatego ważne jest, by zrozumieć, iż własne cele realizuje się w harmonii, a nie na przekór innym lub sobie.
Harmonijną i skuteczną realizację naszych celów materialnych i duchowych oferuje Huna. Kiedy jeszcze dodatkowo zrozumiemy, jak działa prawo karmy (przyczyny i skutku), wówczas możemy odnosić sukcesy społeczne i materialne, a ponadto rozwijać się duchowo bawiąc się i ciesząc życiem.
Huna to styl życia. Życia na luzie, z miłością radością, a jednocześnie życia spełnionego.
Zazwyczaj trudno nam sobie wyobrazić, że można sobie pozwalać na wszystko i niczego nie represjonować, a mimo to nie wyrządzać innym krzywdy. A jednak właśnie o to w Hunie chodzi. Na wyspach Pacyfiku nie stosowano represji, nie było policji, i nikt nikogo nie straszył karą bożą, a jednak przestępstwa czy wykroczenia zdarzały się wyjątkowo rzadko. Rzadko też ludzie mieli wszystkiego dość.
Przywykliśmy żyć pracując w znoju i trudzie. Wielu z nas jest przekonanych, że tylko ciężka praca jest pracą uczciwą. Wierzymy, że dzięki nudnym i męczącym praktykom rozwijamy się duchowo. Do tego dochodzą wyrzeczenia i ograniczenia. Obiecujemy sobie nagrodę, której otrzymanie odkładamy na bliżej nieokreśloną przyszłość.
I co z tego mamy?
Satysfakcję, że jesteśmy bezinteresowni?
Hm… czy rzeczywiście bezinteresowni? Czy nie oczekujemy jednak na jakieś tam nagrody? Np. zbawienie lub oświecenie wyższej jakości?
Huna oferuje zupełnie co innego. Uczy, że można świetnie się bawić, a przy okazji rozwijać, tworzyć i pracować. Uczy, że wszystko możemy wykonywać z miłością i radością, a jedno zajęcie nie musi przeszkadzać innym. A to dlatego, że Huna jest sztuką życia w harmonii. Nikt z Kahunów nigdy nie stwierdziłby, że przyjemność czy seks to grzech. Grzechem nazywa się wszystkie czyny, które prowadzą do zablokowania ścieżki kontaktu z Wyższym Ja. Grzechem jest więc wszystko, co prowadzi do powstania poczucia winy, niegodności, bezsensu życia, poczucia ograniczenia, czy wreszcie krzywdzenia siebie lub innych. Wszystkie negatywne uczucia, które odciągają nas od radości, miłości i szczęścia, Kahuni nazywali obrazowo “zjadającymi towarzyszami”. W miejsce gnuśnienia, kajania się czy zamartwiania, propagowali życie pełne szczęścia, bogactwa, radości, miłości i spełnienia. Uczyli, że za to wszystko mamy być wdzięczni Bogu lub Wyższemu ja. Przykładali wagę do wdzięczności dla Niższego ja, które – dobrze zaprogramowane – miało ogromny udział w ich codziennym szczęściu.
Prawda, że łatwiej okazywać Sile Wyższej wdzięczność za to, co dobre, niż za życie pełne cierpień i niedoli? Ale okazywanie Bogu wdzięczności mimo wszystko wydaje się znacznie większym osiągnięciem duchowym. I dowodem duchowej dojrzałości.
Czy to ma sens?
Owszem, kiedy ktoś się chce dowartościować widząc, że ponosi porażkę za porażką. Wtedy na zewnątrz ogłasza, jak ważne i cenne, i jak dojrzałe są jego dokonania!
Podobne koncepcje były Kahunom obce. Oni doskonale wiedzieli, że nasz świat jest taki, jakim go sobie wyobrażamy. I wielu udaje się żyć zgodnie z tą zasadą. Jeśli Bóg ma dla nas wszystko, co najlepsze, to po co Mu być wdzięcznym za to, że wybraliśmy według własnego widzimisię i dostali w d…?
Ograniczenia i wyrzeczenia, to przecież nie dar Boga, tylko skutki naszych wyborów. Czy cokolwiek ogranicza Sai Babę? Czy doświadcza On jakichkolwiek ograniczeń?
Ale… Jego świadomość jest znacznie szersza, niż świadomość większości ludzi.
Kahuni wiedzieli to, co umyka naszym rozważaniom na temat rozwoju świadomości i mocy. Doskonale rozumieli, że nie potrafimy żyć inaczej, niż nam na to pozwala wyobraźnia. Jeśli więc ktoś wierzy w ograniczenia, trudności, czy przeszkody, to musi ich doświadczać. Kiedy tę wiarę od siebie odrzuci, jeszcze nic się w jego życiu nie zmieni, ponieważ jago podświadomość nadal jest przyzwyczajona do starego wzorca. Jeśli jednak stary wzorzec zmęczenia i ograniczeń zastąpi świadomością nieograniczonych możliwości, wówczas po jakimś czasie przyzwyczajania podświadomości ma wszelkie szanse czynić to, co czyni na co dzień Sai Baba i kilku jego uczniów.
Zbyt proste i łatwe? Zbyt przyjemne?
No tak, przyzwyczajano nas do tego, że nic nie jest łatwe, a przyjemność to grzech.
Ależ właśnie o to chodzi, byśmy się czuli przyjemnie rozwijając swoje nieograniczone możliwości. Tylko wtedy je rozwiniemy, gdy będziemy czuli, że mają one sens, że jesteśmy za nie nagradzani. A to tylko częściowo zależy od otoczenia.
Trzeba sobie zdać sprawę z tego, że o ile w myśli filozoficznej Europy dominowały przez wieki dwie skrajne postawy:
1. Duch ma prymat nad materią.
2. Byt określa nam świadomość.
O tyle Kahuni zawsze wiedzieli, że i byt i świadomość to dwa aspekty tego samego procesu. Wygląda on tak:
1. Możemy sobie wyobrazić wszystko, czego doświadczyliśmy.
2. Możemy doświadczyć wszystkiego, co sobie wyobrażamy.
3. Istnieje możliwość doświadczania tego, czego sobie nie wyobrażamy i nie oczekujemy, ale jest ona uwarunkowana zdolnością do kontaktowania się z Wyższym Ja (wewnętrzną sferą intuicyjną).
Wyższe Ja umożliwia nam doświadczenia najwyższej jakości. Są one jednak ograniczane przez filtr podświadomości, która może mieć inne poglądy i przyzwyczajenia, niż to, co oferuje Wyższe ja. Np. możemy doświadczyć w medytacji, że zasługujemy na szczęście, miłość, bogactwo, ale podświadomość jest przyzwyczajona do niegodności, kajania się, potępiania bogactwa lub tp. Możemy też otrzymać informacje o swych wyjątkowych i niepowtarzalnych zdolnościach, talentach i możliwościach, a jednak podświadomość nie dopuszcza do ich realizacji, bo np. tak bardzo staraliśmy się upodobnić do innych, że teraz byłoby strasznie zaakceptować, że znów ktoś zauważy, iż jesteśmy inni! I wielu tego naprawdę się boi. Żeby się nie wyróżniać, są gotowi zrezygnować z wszystkiego, co tylko mogłoby poprawić jakość ich życia i uczynić to życie sensownym. A to wszystko wiąże się z oczekiwaniem na karę za inność, pychę, samolubstwo, etc. Inni boją się, że będą z tego powodu wykorzystywani. Ale przecież tak być nie musi! Możemy się nauczyć wykorzystywać nasze talenty dla dobra swojego i innych, nie w konflikcie, a w harmonii z innymi.
Oczekując kary, czy wykorzystania, ukrywamy nasze talenty nie tylko przed światem, ale i przed samymi sobą.
I co z tego mamy?
A no jesteśmy normalnymi ludźmi i mamy święty spokój. A potem żałujemy, że przes…aliśmy całe swoje życie. No bo jak długo można żyć bez harmonii i bez miłości?
Oj, można, aż do samej śmierci! Ale co to za życie? I co to za szczęście, kiedy w wieku iluś tam lat obudzisz się z ręką w nocniku i stwierdzisz, że właściwie to nigdy nie doświadczyłeś radości, szczęścia, miłości, satysfakcji? Że nie zrobiłeś nic dobrego?
Ach, i tu niektórzy będą naprawdę zadowoleni z siebie. Przecież zgodnie ze swymi przekonaniami, żyli bez grzechu! Będą usatysfakcjonowani nie przypominając sobie nic miłego z przeszłości i nie ciesząc się obecną chwilą, ale marząc o śmierci i o tym, co po niej ich uszczęśliwi.
I co?
Jak pamiętam, to nic. Trzeba wracać na ten “łez padół” i rozwiązywać wciąż te same problemy. Trzeba to czynić tak długo, aż nauczymy się żyć szczęśliwie i doświadczać miłości, radości, bogactwa w codziennym życiu.
Kahuni zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli chcemy doświadczać miłości, musimy na niej koncentrować swą uwagę, a jeśli szczęścia, to przedmiotem naszych zainteresowań ma być szczęście. Doskonale znali zasadę: “co posiałeś, to i zbierać będziesz”. A znając ją nie dorabiali do niej pokrętnej ideologii. Dlatego doskonale zdawali sobie sprawę, że ten, kto żyje miłością, szczęściem, świadomością spełnienia, mocy i mądrości, awansuje w rozwoju duchowym. Ten z kolei, kto ogranicza się, umartwia, okalecza, tak naprawdę czyni sobie krzywdę i w ten sposób oddziela od intuicji i Wyższej Świadomości. A jakie owoce zbierze ten, co wyrzeka się bogactwa i sławy (sukcesów), ten co pokutuje, co kaja się za swoje i cudze grzechy? A jakie ten, kto rezygnuje z darowanych mu przez Boga talentów?
Taką postawę można by nazywać pokorą lub bezinteresownością, ale w rzeczywistości jest to obłuda i podłość wobec siebie i tych, którym moglibyśmy pomóc żyć lepiej rozwijając nasze zdolności!
Dzięki temu, że Huna uczy o trzech jaźniach, to możemy pojąć, że człowiek nigdy nie był i nie będzie bezinteresowny. Wiedząc o tym unikamy wielu rozczarowań.
Przez miliony lat wszelkie żyjące istoty kierowały się jedną zasadą w swych działaniach: unikały nieprzyjemności i dążyły do przyjemności. Tak było, aż pojawił się człowiek. On to skomplikował wszystko przez myślenie i zapamiętywanie.
Człowiek stara się w swych wyborach unikać nieprzyjemności i dążyć do przyjemności. Tyle, że u niego przyjemność została zastąpiona oczekiwaniem na nagrodę, a oczekiwanie na nieprzyjemności – nazwane karą. Kiedy już się dokonało takie przeszeregowanie, wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej.
A dlaczego?
Ponieważ to, co przyjemne dla jednego, wcale nie musi wydawać się przyjemnym dla drugiego. To, co dla jednego jest karą, innego tylko śmieszy.
Sprawy naprawdę skomplikowały się, ale nadal obowiązuje zasada: unikanie kary, dążenie do nagrody.
Kiedy uda się zrozumieć tę właśnie zasadę, jasna stanie się wartość terapii regresingowej. Jasne stanie się też i to, że reformy wprowadzanie w myśl najwspanialszych intencji, były odrzucane przez większość ludzi. I to, że większość ludzi woli żyć w obłudzie, niż szczerze zaangażować się w to, co jest przedmiotem ich wiary. Puste deklaracje są bezpieczniejsze. Ale i za nie można zostać ukaranym, jeżeli ktoś czuje się winnym.
Tu mówimy o karze i nagrodzie w sensie psychologicznym, a nie prawnym, czy moralnym. Umysł ludzki nie uznaje każdej kary za karę, a nagrody za nagrodę, ponieważ... wymiar moralny może być dla niego zupełnie inny, niż psychologiczny.
Dla jednego więc noszenie munduru żołnierza jego kraju może być zaszczytem i przywilejem, a dla innego potworną karą. Osadzenie w więzieniu może wcale nie być karą, jak to przewiduje kodeks karny, ale najlepszym wyjściem z sytuacji dla bezdomnego i bezrobotnego, albo dla ojca rodziny, który ma już dość pracy na znienawidzone bachory i ciągle niezadowoloną żonę.
Pewna moja znajoma, kiedy miała czegoś dość, mówiła sobie: “stop, tak już dłużej być nie może”. I rzeczywiście, zmieniało się. Ale to jej się nie podobało i znów było: “stop, już dalej tak nie chcę”. I scenariusz powtarzał się. Przestawała dostawać po twarzy, to dostawała po tyłku. Kończyło się bicie poniżej pasa, zaczynało po nogach. Coś niewątpliwie się zmieniało. Ale zmiany jej nie satysfakcjonowały. Wreszcie, po kilku latach obserwacji swoich zmagań z otoczeniem zrozumiała: oprócz tego, czego nie chce, musi wyartykułować, co chce. Spróbowała i … wreszcie dostała coś, co ją usatysfakcjonowało.
Nasza moc wynika ze zdecydowania. W naszym życiu zachodzą więc zmiany adekwatne do tego, na co się decydujemy. Kiedy wybieramy harmonię, ona po jakimś czasie staje się częścią naszego codziennego życia. Właśnie wtedy, gdy ją zaakceptujemy i docenimy.
Na podstawowy wzorzec motywujący do decyzji i działań: „dążenie – unikanie” nakłada się jeszcze kilka wzorców powodujących konflikty wewnętrzne:
Przyciąganie – przyciąganie:
Klasyczny przykład ilustrowany jest przez przysłowie: „osiołkowi w żłoby dano…”.
Przyciąganie – odpychanie:
Obrzydliwy smród i smak papierosów czy alkoholu odstrasza, ale „inne” powody zachęcają do ich używania.
Odpychanie – odpychanie:
Bojąc się lub nienawidząc dwu możliwości naraz, wybieramy mniej nieprzyjemną, mniej upokarzającą (mniejsze zło). Np. czy zrezygnować z męża, czy z kochanka? Wybrać służbę wojskową, czy więzienie? Stać kilka miesięcy w kolejce do Urzędu Pracy, czy zacząć kraść?
Nieracjonalne zachowania mnożą się szczególnie w sytuacjach trudnych, gdzie brak nam pozytywnych przykładów, wiedzy i informacji, a zostajemy zmuszeni do podejmowania szybkich decyzji. W takich sytuacjach zazwyczaj ludzie wybierają mniejsze zło, co równa się działaniu po najmniejszej linii oporu.
Mniejszym złem może się wydawać małżeństwo, zamiast siedzenia w domu rodziców, albo też odwrotnie.
Człowiek od zwierząt różni się tym, że przyjemne może mu się wydawać złym, a nieprzyjemne dobrym. Lekceważy więc skutek natychmiastowy, jakim jest ból, czy cierpienie oczekując nagrody w przyszłym życiu, albo rezygnując ze spełnienia tu i teraz, by odłożyć je na później, lub uniknąć rzekomej kary za grzechy przyjemności!
Rzec by można z dumą: CZŁOWIEK POTRAFI!
Gdyby posłuchał tego, co podpowiada mu podświadomość, wiedziałby, że nie należy zadawać sobie bólu, bo to nie jest przyjemne. A gdyby zechciał otworzyć się na nadświadomość, ujrzałby, że w jego irracjonalnych albo logicznych i kulturalnych zachowaniach, zupełnie brak miłości i poczucia spełnienia. Wtedy może wreszcie zadałby sobie właściwe pytanie: “po co żyję”?
To najważniejsze pytanie o sens życia. I kiedyś trzeba zacząć je sobie zadawać. Rzecz w tym, że na to pytanie zbyt często odpowiadamy sobie intelektualnie, nawet wbrew temu, co czujemy i czemu z bólem sprzeciwia się nasze całe jestestwo.
W przypadku konfliktu odpychanie – odpychanie, zaślepienie nie pozwala nam zauważyć trzeciej możliwości – ominięcia wszelkich znanych niedogodności i wyjścia poza konflikt. Ale nie będzie to nas dziwić, jeśli zrozumiemy, że takie wyście wymaga wiedzy, mądrości, intuicji , wysokiej samooceny, otwartości, odwagi i poczucia bezpieczeństwa.
Kiedy chcemy pojąć tę całą szamotaninę, sprawy komplikują się, ponieważ zauważamy, że dla jednych przyjemne jest co innego, niż dla innych.
Co więc jest właściwe?
Najrozsądniej jest podchodzić do wyborów w kategorii korzyści. Chociaż tu też napotykamy na uprzedzenia związane z przyzwyczajeniami.
Warto zastanowić się, co dla nas jest korzystne, a co najkorzystniejsze.
Czasami w wyniku takich rozważań dochodzimy do wniosku, że … najkorzystniejsze dla nas są straty lub krzywda innych ludzi. Ale to jest niebezpieczna faza urojeń.
Wyjście poza wewnętrzny konflikt i wewnętrzne ograniczenia staje się łatwiejsze, gdy odwołujemy się do regresingu. Wówczas zauważamy wiele spraw z dużo szerszej perspektywy.
Odreagowanie regresingowe ma przywrócić swobodny przepływ energii i uwolnić blokady psychiczne, mentalne oraz energetyczne.
Doskonale radzimy sobie z określaniem, co dla nas najlepsze, kiedy odwołujemy się do medytacji.
Kiedy proces poznawania tego, co najkorzystniejsze (najlepsze) przenosimy na poziom intuicji (np. zawierzenia Bogu), wówczas uzyskujemy zupełnie inny obraz. Otóż zauważamy, że to, co dla nas najlepsze, nie pozostaje w konflikcie z dobrem innych.
Może pozostawać w sprzeczności z ich planami, dążeniami, intencjami, ale nie z ich dobrem. Ba, może też wydawać się sprzeczne z naszymi planami i nawet systemem wartości!
To wydaje się paradoksem, ale tak właśnie jest! Warto więc zastanowić się nad różnicą miedzy dobrem, a dążeniem, dobrem, a pragnieniem zaspokojenia potrzeb czy zrealizowania swych planów.
Podświadome tendencje i przyzwyczajenia często nie pozwalają nam dokonać sensownych rozróżnień. Zbyt często ludzie podchodzą do sprawy w ten sposób: “dobre jest to, co mi służy, złe to, co mi staje na przeszkodzie”.
No więc, złym wydaje się przepis o zakazie sprzedaży alkoholu dzieciom, innym razem sąsiad, który broni swego prawa własności, a jeszcze innym Żyd, któremu przypisuje się demoniczne cechy. A wszystko to wynika z faktu, że istnieje podświadomość i że ma ona na nas silny wpływ. Ma, dopóki jej nie poddamy zdyscyplinowaniu i reedukacji. Chodzi o to, by podświadomość w pełni zaakceptowała nasze cele i plany. Bez tego nie uda nam się ich zrealizować i pozostanie tylko filozofowanie na temat tego, czy ważniejsza jest materia, czy duch.
Tymczasem w praktyce najważniejsze okazuje się uzyskanie zgody i współpracy podświadomości ze świadomością i Wyższym ja.
Tego dylematu nigdy nie pojmą moraliści i politycy wymyślający reformy i uchwalający prawo państwowe i karne. A szkoda, bo gdyby udało się to zrozumieć, uniknęlibyśmy w życiu społecznym wielu nieporozumień.
Oto jeszcze przykład, jak dokonujemy wyborów:
Zgodnie z przekonaniem autorów reform rynkowych, ludzie mieli rzucić się w wir pracy dla siebie i stać się konkurencyjni, aby przyśpieszyć tempo rozwoju gospodarczego. Mieli zwiększyć wydajność swej pracy. Stało się jednak inaczej. A ludzie pozbawieni pracy i pomysłów na zaspokojenie pilnych potrzeb najpierw zaczęli się zapożyczać licząc, że jakoś to będzie, a później pozostało im tylko kraść lub wyłudzać pieniądze od kontrahentów, rodzin lub innych osób.
Dzieje się tak, ponieważ ten sposób zdobywania środków do życia okazuje się łatwiejszy, szybszy i przyjemniejszy, niż znoszenie poniżenia podczas szukania pracy, której i tak nie ma. Ponadto w żadnym wypadku niemożliwe okazuje się zwiększenie wydajności pracy w wielu dziedzinach usług czy produkcji. Można tylko podnosić ceny. Ale to też do czasu. Honor honorem, ale nawet najtwardsi nie mogą sobie pozwolić, by w imię głupich pomysłów w nieskończoność dźwigać ciężary ponad siły.
Teraz wszystko trzeszczy w szwach, bo już nie ma od kogo wyłudzić pieniędzy!
A wszystko zaczęło się tak niewinnie. Nasze społeczeństwo tylko chciało żyć normalnie. Normalnie, nie wiedząc, jak.
Owszem, można żyć normalnie, nie wiedząc, o co chodzi. Hm, okazuje się, że tylko w ten sposób można żyć normalnie.
Ci, co sami wiedzą, czego chcą i o co im chodzi, uchodzą za nienormalnych i niedostosowanych. Ale czy to powód, by rezygnować z siebie na rzecz cudzych opinii?
Normalne są konflikty. Normalna jest też harmonia. A wszystko zależy od naszego wyboru!
Przede wszystkim od naszych wyborów zależy jakość naszego życia.
I tu nie powinniśmy się spierać, czy to duch ma prymat nad materią, czy odwrotnie. Tu warto opanować sztukę medytacji i zacząć doświadczać tego, czego nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. To jest realne rozszerzenie świadomości. A rozszerzona świadomość może zostać wykorzystana do poprawy jakości życia i do rozwoju duchowego.
Kiedy już uwierzysz, że twoje życie znajduje się w twoich rękach, że to ty sam decydujesz o swoim życiu, to będzie bardzo dużo! Staniesz się świadomy swej mocy. Ale… w praktyce jeszcze niewiele z tego wynika. Będziesz trzeba odpowiedzieć na pytanie: do czego wykorzystasz swą moc?
Realne efekty uzyskasz dopiero wówczas, gdy sam będziesz wiedzieć, czego chcesz i o co ci chodzi. A wtedy dokonasz najlepszych dla siebie wyborów. I to właśnie ten wybór sprawi, że staniesz się w pełni świadomy swej mocy i władny, by jej używać. Po drodze przyda ci się wiedza o tym, że tylko w harmonii można wyzwolić rzeczywistą moc. Wszystko inne to wysiłki, które jednak czasami coś przynoszą. Ale za jaką cenę?



©2005 Zbyszek Ulatowski · wykonanie strony: enedue.com