Anioł, Anioły, Reiki, Uzdrawianie, Egzorcyzmy, Zbigniew Ulatowski, Zbyszek Ulatowski, Barbara Mikołajuk, Basia Mikołajuk, Leszek Żądło, Leszek Zadlo, Moc Anioła, Artykuły, Ogłoszenia, Regresing

2006-08-29 Leszek Żądło
Karmiczne zagadki życia i śmierci.

Temat śmierci budzi w nas żywe emocje. Mamy do niej różne nastawienie pomimo to, że wychowaliśmy się w takiej samej kulturze.
Zdaję sobie sprawę z tego, że ten artykuł przeczytają ludzie mający różne wierzenia. Jednych może więc rozdrażnić, a innych uspokoi.
Dla moich rodziców śmierć była jakimś fatum, które może przyjść nagle, nieoczekiwanie i zabrać albo ich, albo kogoś, kogo kochają. Nie dziwię się im. Przecież przeżyli terror okupantów. Dziś młodym ludziom śmierć wydaje się nawet zabawna. Takie wnioski można wysnuć z lektury komentarzy pod artykułami zamieszczanymi w serwisach internetowych. To wynik oglądania przez nich filmów, które mają widza oswoić ze śmiercią, a stwarzają wrażenie jej nierealności!
Zwykle ludzie są przekonani, że śmierć to koniec życia. Śmierć wydaje nam się zazwyczaj czyś strasznym. W chwili śmierci bliskiej nam osoby wiemy, że już więcej jej nie spotkamy, nie zobaczymy, nie usłyszymy jej głosu. Czujemy żal, że odeszła na zawsze.
Podczas nabożeństwa żałobnego, gdy kapłan zapewnia, że zmarły odszedł do Królestwa i zachęca “weselmy się”, większość uczestników uroczystości popada w rozpacz, a świątynię przepełnia szloch!
Czy szlochający wierzą w słowa kapłana? Czy też ich wyobraźnię wypełnia zupełnie inna wizja życia po śmierci?
Zazwyczaj jesteśmy przekonani, że śmierć to koniec życia, koniec istnienia. Usprawiedliwiając swoje wyskoki powtarzamy, że żyje się tylko raz, więc… Więc boimy się śmierci jako czegoś, co będzie definitywnym końcem.
W wierzeniach śmierć jest traktowana albo jako definitywny kres istnienia, albo jako przejście do innego wymiaru istnienia. Duże nadzieje ze śmiercią wiążą ci, którzy są zmęczeni życiem. Jedni z nich liczą na oświecenie, dzięki któremu mają się uwolnić od koła narodzin i śmierci, inni na powrót do domu Boga, a jeszcze inni na wieczne unicestwienie. Mała grupka liczy na uciechy związane z wiecznym potępieniem.
Od tysięcy lat wiedziano, że śmierć nie jest kresem życia. Dlatego w wielu kulturach do dziś nie tylko szamani, ale i wszyscy członkowie plemienia, biorą udział w rytuałach podtrzymujących kontakt z duchami zmarłych przodków. U nas wielkim powodzeniem w niektórych kręgach cieszą się spirytyści, których rola polega na kojeniu tęsknoty tych, którzy pozostali przy życiu. Czynią to za pomocą seansów spirytystycznych, podczas których pojawiają się duchy zmarłych i opowiadają o „życiu po śmierci”, lub przekazują bliskim „ważne” przesłania.
Zakon mojżeszowy zakazywał wszelkich praktyk spirytystycznych (czyli kontaktów z umarłymi). Dlatego to przez tysiące lat Żydzi powtarzali zasadniczą wątpliwość: “uwierzę w Boga, jeśli on na moich oczach wskrzesi zmarłych”. A rabini grzmieli: “nawet wówczas nie uwierzycie, bo wiara u was nijaka”. No i… doczekali się wieści o zmartwychwstaniu Jezusa. Wtedy wielu uwierzyło, choć nie widzieli!
Od tysięcy lat ci, którzy uważali, iż poznali tajemnicę życia i śmierci, żyli z tego całkiem nieźle. Pobierali daniny lub opłaty za przekazywanie życzeń między jednym a drugim światem, za kontakty z duchami lub za gwarancje, że po śmierci zmarły trafi tam, gdzie pragnie trafić. Przez tysiące lat większość ludzi bała się śmierci. W tej intencji albo próbowano się z nią oswoić, albo ignorowano ją na zasadzie, że “jeśli o czymś nie myślę, to tego nie ma”.
Ci, którzy chcieli śmierć przezwyciężyć lub oszukać, szukali praktyk zapewniających nieśmiertelność, ale przede wszystkim eliksiru wiecznego życia czy wiecznej młodości. I coś w tym jest. Podobno dziś żyje sporo nieśmiertelnych w górach Korei oraz w Himalajach. Jednak cała ich aktywność życiowa nastawiona jest na przedłużanie istnienia ciała. Wśród mistrzów duchowych tego typu praktyki uchodzą za nie rozwijające duchowo. Jednakże nadzieja na powtórzenie sukcesu tych, którzy osiągnęli fizyczną nieśmiertelność, inspiruje wiele osób, przede wszystkim związanych z krija jogą oraz z ruchem rebirthingowym.
Jedno można z całą pewnością stwierdzić: śmierć nas tak przeraża, że w konfrontacji z nią nie wiemy, co robić! Szukamy jakichś ostatnich desek ratunku, zamiast zaakceptować, że śmierć jest jednym ze składników procesu rodzenia się, życia i umierania, czyli koła reinkarnacji. I na pewno byłoby nam łatwiej, gdybyśmy znali prawo karmy (przyczyny i skutku) i mieli świadomość reinkarnacji.
Dla wielu do przyjęcia jest pogląd Huny, który nawet pasuje do ilustracji prawa karmy i reinkarnacji, a ponadto zgadza się z poglądami teozofów.
Ktoś umiera. Jako niższe Ja rok spędza w świecie astralnym, potem jakiś czas w raju, a potem znów się wciela na Ziemi, i… ma inne niż wcześniej średnie i wyższe Ja. Stąd już nie jest tą samą osobowością.
Ta koncepcja tłumaczy też, jaka jest różnica między reinkarnacją a pomysłem na transmigrację duszy, której w żaden sposób nie da się potwierdzić. A to właśnie dlatego, że nie odradzamy się identyczni z tymi, którzy umarli.
Wielu moralistów chrześcijańskich obawia się, że wiara w transmigrację duszy, którą błędnie nazywają reinkarnacją, spowodowałaby spustoszenia moralne, bo ludzie liczyliby na to, że mogą grzeszyć i nie baliby się grzechów śmiertelnych. A tak wszystko jasne: “popełnisz grzech śmiertelny i trafiasz na wieczność do piekła!” To ma rzekomo ludzi chronić przed popełnianiem niegodziwości. Moraliści ci bardzo by się zdziwili, gdyby poznali prawo karmy, które mówi, że za każdą niegodziwość popełnioną w tym życiu, a nie naprawioną, trzeba będzie pokutować tak długo, aż zostanie naprawiona! Gdyby o tym wiedzieli, to zastanowiliby się nad sobą, zamiast potępiać, strofować i straszyć innych.
Prawo karmy mówi, że nasze życie zależy od intencji. Wszystko, co nam się przydarza, to wynik gry intencji. Nasze życie nie jest więc od początku do końca zapisane w “Księdze żywota”. Zależy ono od nas. Od nas też zależy to, kiedy i na co umieramy. Rzecz jednak w tym, że najczęściej nie jesteśmy świadomi swoich własnych intencji (nastawień, oczekiwań)!
Ileż to razy “coś” nas ostrzega łagodnie, żeby zawrócić z obranej drogi, żeby się opamiętać, zanim nie będzie za późno!? Ileż razy lekceważymy ostrzeżenia i pchamy się w sytuacje, które nie są dla nas korzystne? I dopiero kiedy bardzo nas boli, zastanawiamy się, “co ja takiego zrobiłem, że mnie spotkało takie nieszczęście”?
Rozeznanie się we własnych intencjach staje się możliwe, kiedy na co dzień praktykujemy medytację oraz oczyszczanie podświadomości. Inaczej zbyt wiele nam się tylko wydaje! Często też za korzystne uznajemy coś, tylko dlatego, że inni tak uważają (np. picie alkoholu, odurzanie się w celach doświadczeń duchowych, egzekwowanie swych zachcianek kosztem innych – “co w tym złego? Przecież wszyscy wokół tak robią?”). Jeśli nie potrafimy sobie wyobrazić katastrofalnych skutków naszych wyborów, to skąd mamy wiedzieć, że wybraliśmy niewłaściwie, niesłusznie?
Otóż najpierw pojawia się niepokój, potem ból, potem inne nieszczęścia i cierpienia. Ale… jeśli dla kogoś cierpienie jest wartością, to będzie on dążył do niego. Nie potraktuje go jako sygnału, że odszedł od Prawdy, że należy się otrząsnąć i przestać sobie szkodzić. Wręcz przeciwnie – nawet będzie przekonany, że w ten sposób zbliża się do Boga lub doskonałości. Przykre to, ale prawdziwe! Wielu choruje, niedołężnieje, starzeje się, bo chce cierpieć, bo chce w ten sposób zasłużyć na szczęście po śmierci!
Nie mam nic przeciw temu, byle nie narzekali na swój los, byle to była ich prywatna sprawa. Oni jednak angażują innych w swoje cierpienia, które przecież sami sobie zgotowali!
Narodziny, życie i śmierć to także wydarzenia, które wynikają z gry naszych intencji. To nasze intencje decydują o tym, w jakich warunkach i w jakiej rodzinie się odradzamy, jak żyjemy, jak i kiedy umieramy. Tych intencji jest tak wiele, że zazwyczaj nie sposób z góry przewidzieć, gdzie się narodzimy i co będzie dalej. Jednak niektórzy tybetańscy lamowie wykonują praktykę wizualizowania sobie warunków i miejsca przyszłego odrodzenia. Przed śmiercią instruują mnichów, gdzie mają ich szukać w następnym wcieleniu i po kilku latach zostają odnalezieni jako tulku, czyli inkarnowani mistrzowie z linii przekazu. Słyszałem także o tym, że w pewnych szkockich rodach przywiązanie do zamku jest tak silne, że przeważa nad wszystkimi innymi intencjami inkarnowania się. Są też osoby, które uwierzyły, że trudne warunki odrodzenia i życia w nowym wcieleniu zapewnią im przepracowanie karmy, odpokutowanie wszystkich grzechów i szybkie oświecenie. Jednak często trafiają na tak ciężkie warunki, że najczęściej zapominają w ogóle o jakimkolwiek rozwoju duchowym, a ich egzystencja ogranicza się do walki o przetrwanie.
Przed wcieleniem ukazuje się każdemu z nas “film karmiczny”. To prekognicyjna wizja tego, co może nam się przydarzyć, jeśli wybierzemy którąś z oferowanych wersji odrodzenia się. “Film karmiczny” zawiera propozycje wynikające z gry intencji. Każdy z nas ma do obejrzenia przynajmniej 2 wersje nowego życia, w które wchodzi. Wybór, jakiego dokonaliśmy oglądając “film karmiczny”, jest w pewnym stopniu ograniczony. Ale… przecież, biorąc pod uwagę wypadkową naszych obciążeń i zasług karmicznych, nie zasłużyliśmy na nic lepszego. W tym sensie nasze obecne życie jest kontynuacją poprzednich wcieleń.
W związku z intencjami wobec życia i śmierci, jakie nabyliśmy w poprzednich wcieleniach, nasze życie i nasza śmierć mogą mieć dla nas zupełnie inne znaczenie niż dla większości ludzi. I tu trafiamy na zjawiska, które same w sobie bulwersują większość z nas.
Śmierć osoby w podeszłym wieku jest łatwa do zaakceptowania, bo to przecież “norma”. Długowieczność często budzi zdziwienie, ale też dla wielu jest przedmiotem pożądania czy zazdrości. I wielu przy tym nie zastanawia się, że osoba, której zazdroszczą długiego życia, jest np. od wielu lat niepełnosprawna i tylko wegetuje jak roślinka. Tego typu pożądanie długiego życia wynika najczęściej z przekonania, że życie samo w sobie jest wartością. To samo przekonanie każe pomijać pytanie o jakość życia. A tu okazuje się, że odpowiedź na nie jest decydująca.
Każdy z nas indywidualnie postrzega wartość i cel swego życia. Dlatego nie powinno nas szokować, kiedy umiera dziecko. Wydaje nam się, że to niesprawiedliwe, kiedy z tego świata odchodzi “krucha, niewinna istotka”. Jednak gdybyśmy wiedzieli, że ta istotka urodziła się i umiera z właściwymi sobie intencjami wobec życia i śmierci, bylibyśmy w stanie zaakceptować, że to jej własny wybór, a nie wola Boga, który wtedy właśnie wydaje się jak najbardziej okrutny i niesprawiedliwy.
O dzieciach wiemy, skąd się biorą. Już jako młode osoby byliśmy tak mądrzy, że śmialiśmy się z tych, którzy twierdzili, że się je znajduje w kapuście, albo że je bocian przynosi. Ale nawet po latach studiów nie wiemy, po co one w ogóle przychodzą na świat. A to przecież zależy od ich intencji, a nie od woli rodziców!
Joga mówi, że uwolnienie się od intencji odradzania się i od pociągu do seksu powinno nas uwolnić od koła narodzin i śmierci, czyli od przymusu inkarnowania się. Bardziej światli mistrzowie zauważają, ze najsilniejszą intencją, która nas zmusza do kolejnych wcieleń, jest … zemsta. Ta intencja u wielu jest silniejsza od pożądania seksualnego. Niektórzy za wątpliwą rozkosz zemsty są gotowi zapłacić najwyższą cenę – cenę życia.
Znam wiele przypadków, kiedy dziecko narodziło się tylko po to, by dokonać zemsty na swych rodzicach. Gdy tego dokonało, umierało lub odchodziło bojąc się zemsty z ich strony.
Dziecko umierając podczas porodu, czy niedługo po nim, osiąga kilka celów: rani matkę zadając jej ból, wpędza ją w rozpacz i poczucie winy, zaniża jej poczucie własnej wartości itd. Trudno o bardziej bolesną i perfidną zemstę.
Inne dzieci mają trochę bardziej przewrotne pomysły: będąc przekonane, że “każda matka musi kochać swoje dziecko”, usiłują rozkochać ją w sobie. Kiedy takie dziecko widzi, że rodzice są od niego uzależnieni, wówczas by im zrobić na złość, dokonuje serii przestępstw, popada w nałogi, staje się życiową ofermą, popełnia samobójstwo lub ginie w tragicznym wypadku. Cel jego życia (zemsta, upokorzenie rodziców) został osiągnięty, więc niczego nie żałuje!
Samobójstwo z taką intencją pociąga za sobą fatalne skutki karmiczne. Przede wszystkim strona skrzywdzone nie chce tego odpuścić i czuje potrzebę zrozumienia, co z nią było nie tak. W tej intencji może odradzać się blisko swego mściciela jeszcze wiele wcieleń żądając wyjaśnień, przeprosin, zadośćuczynienia itp. Związek z taką osobą nie należy do przyjemnych, gdyż zazwyczaj dominują w nim szantaż, żal, pretensje, manipulacje, nieuzasadnione żądania, czepianie się, wzajemne obwinianie itd.

Natomiast pozbawienie się życia w sytuacji bez wyjścia niekoniecznie jest karmicznie karalne. Karalne jest raczej doprowadzenie się do takiej sytuacji i kiedyś trzeba się będzie przestawić na coś bardziej pozytywnego, np. wybrać życie bezpieczne, bogate i spełnione. W związku z tym, że to jest nie do zniesienia dla każdej ze stron, komplikują relację coraz głupszymi decyzjami, choć powinny przebaczyć sobie nawzajem wszystko i do końca. A im później, tym przebaczenie wydaje się trudniejsze.
Ja tak miałem wobec pewnej osoby i to przez setki wcieleń. Co przebaczyłem, to wracała wściekłość. Wreszcie odreagowałem hipnozę, że to mój najgorszy wróg, którego muszę zawsze nienawidzić i zwalczać, a wtedy puściło. Na koniec załapałem, że ta osoba ściągnęła mnie tu z Aniołkowa i nie chciała pokazać drogi powrotnej, a ja jej się trzymałem „jak rzep psiego ogona” żądając, żeby wreszcie ją pokazała. Ona z kolei, zapomniawszy już dawno, o co mi może chodzić, usiłowała się mnie pozbyć jako najgorszego natręta karmicznego używając do tego wszelkich przemyślnych sposobów. I kiedy to pojąłem, wówczas uzależnienie i pretensje puściły całkowicie i do końca. Teraz mogę się z tego śmiać.
Bywa, że strażnikami autodestruktywnych decyzji z poprzednich wcieleń lub mścicielami są rodzice lub rodzeństwo.
Zaskoczył mnie przypadek, kiedy młoda kobieta pomodliła się o uwolnienie od wszelkich strażników rozwoju, ograniczeń oraz od prześladowań. Po tej modlitwie jej osobiści prześladowcy – w tym wypadku rodzice – ZGINĘLI ŚMIERCIĄ TRAGICZNĄ PODCZAS PRÓBY ZAMORDOWANIA JEJ. Kiedy jedyny cel ich życia okazał się nieosiągalny, mogli tylko odejść, by bardziej nie zapaprać sobie karmy.
Bywają i odwrotne sytuacje. Czasami młode kobiety są zaszokowane, kiedy od uzdrowiciela dowiadują się: “dziecko, które umarło przy porodzie, tym samym uratowało ci życie. Wzięło na siebie śmiertelną chorobę, która ci zagrażała”. Tak bywa, ale nie jest to regułą. Takie dziecko przychodzi na świat z jedną jedyną intencją – poprzez poświęcenie własnego życia uratować kogoś. Poza tą jedyną intencją nic go z matką nie łączy! Kobieta, którą coś takiego spotkało, nie powinna się z tego powodu czuć winną. Trzeba zaakceptować, że być może dziecko dokonując tego czynu spłaciło jakiś potworny dług karmiczny, niekoniecznie wobec uratowanej osoby. Być może, że w konkretnej sytuacji owo dziecko miało jeszcze inne intencje? Na pewno jednak nie chciało żyć.
Z dziećmi niechcianymi jest wiele problemów. Otóż zauważyłem, że jeśli przyszła matka ma podczas ciąży nudności, to dlatego, że jej się niedobrze robi, bo odczuwa nieharmonijne energie dziecka. Może deklarować, że je kocha i że go pragnie, ale podświadomie wyczuwa coś, co nie jest w jej relacji z dzieckiem korzystne. I z tego też powodu nie powinna się czuć winną. Nikogo, nawet własnego dziecka, nie da się pokochać wbrew jego woli! Młoda mamusia takiego gagatka powinna mu się raczej pilnie przyglądać i sprawdzać, czy nie chce jej w jakiś sposób usidlić przez wmanewrowanie w poczucie winy lub “dokopać” w inny sposób. I uprzedzać jego akcje.
Rzadko, a szkoda, zdarzają się dzieci przynoszące swym rodzicom prawdziwe szczęście. Częściej rodzą się takie, które chcą uszczęśliwić rodziców na siłę, a przy okazji wbrew ich woli (np. chcą nauczyć pijaków trzeźwości lub psychopatów miłości). Dziecko, które ma dobrą karmę i naprawdę dobrze życzy rodzicom, sprawia, że po jego narodzinach żyje im się lepiej i bardziej bogato. Jego rodzice nagle zyskują nawet szacunek i sławę. Takich dzieci jest bardzo mało. Nic dziwnego. Z badań statystycznych wynika, że większość ludzi nie chce bogactwa ani dla siebie, ani dla kogo innego.
Dzieci nienawidzące bogactwa, a przy tym chcące zemścić się na rodzicach, wcale nie muszą osobiście rozdrażniać ich i manipulować nimi. Kiedy się pojawiają na świecie, stwarzają dziwną atmosferę wokół rodziców. Prowokują otoczenie do prześladowania rodziców, do wyrzucania ich z pracy, do coraz gorszych relacji z otoczeniem. Wygląda to tak, jakby jakaś wroga siła próbowała zniszczyć wszystko, do czego ci ludzie doszli.
Prawdą jest, że rzadko się zdarza, by takie dziecko przyszło na świat. Zwykle kobieta czując wrogie nastawienie duszy, która wcieliła się w płód, dąży do aborcji. I zwykle tego typu akcja mściciela kończy się aborcją. Pozostaje poczucie winy. A zupełnie niesłusznie.
Do dokonania aborcji trzeba 2 osób. Matki, która nie chce urodzić i dziecka, które nie chce zostać urodzone. Nikt nie jest w stanie zmusić do narodzin dziecka, które naprawdę nie chce żyć. Można za to zmusić matkę, by urodziła niechciane dziecko, jeśli jego wola życia jest silna. Często też układ między dokonującą aborcji matką a dzieckiem jest karmicznie skomplikowany – zwykle chodzi o misję mścicieli. Niektóre matki mają na tyle zdrowe odruchy samoobrony, że nie pozwalają urodzić się mścicielom, by “wykarmić żmiję na własnej piersi” (a te, które pozwoliły, kończą na raka piersi).
Bywa, że dziecko, które ma nieczyste intencje wobec rodziców, potrafi ich tak zmanipulować, że długo nie są świadomi, iż ono “jest już w drodze”. Jedna z moich koleżanek zorientowała się w sytuacji dopiero w 6 miesiącu, a druga dopiero po porodzie(!) i obie mają niezdrowe relacje z dziećmi. Pierwsza, zupełnie nieświadoma intencji, spłaca długi synka i odwiedza go w więzieniu, a druga w porę rozpoznała intencje córeczki i dała jej szkołę samodzielnego życia od najmłodszych lat pozbawiając złudzeń, że da się wplątać w jej dalsze manipulacje.
Nowe życie zaczyna się porodem. Tu każdy doświadcza przyjęcia w świecie, na jakie zasłużył. Najczęściej poród wiąże się z szokiem, a trauma narodzin utrudnia życie, póki się jej nie uwolni. I tu zaczyna swe działanie syndrom śmierci. Polega on na tym, że jednocześnie pożądamy śmierci i boimy się jej. Mechanizm szoku porodowego i powstania syndromu śmierci jest opisany gdzie indziej.
Psychologowie stwierdzają, że prawidłowością jest, iż człowiek przed 30 rokiem życia boi się życia, a po 30-tce – śmierci.
Stając twarzą w twarz wobec lęku przed śmiercią ludzie mają rożne wymagania. Jednym się wydaje, że od lęku przed śmiercią uwolnią się wierząc w życie wieczne, inni liczą na oświecenie, a jeszcze inni twierdzą, że tak długo będą się bać śmierci, aż przekonają się, że mogą wyjść w świat astralny i podróżować po nim (czyli eksterioryzować). Wiele osób uwalnia się od lęku przed śmiercią jako kresem istnienia przypominając sobie poprzednie wcielenia. Inni z kolei są załamani, że tak wiele razy usiłowali się unicestwić i nic im z tego nie wyszło!
Jedni boją się samej śmierci, inni – “co będzie po”, a jeszcze innym sen z powiek spędza koszmarna wizja ponownych narodzin i dalszego wikłania się w karmicznych skutkach swych niecnych uczynków. Ten ostatni koszmar tak przerażał pewną cesarzową Bizancjum (byłą prostytutkę, która nakazała wymordować świadków swego procederu), że wymogła na mężu, by wytępił wszystkich “heretyków” uczących o prawie karmy i reinkarnacji. W ten sposób spośród uczniów Jezusa wyeliminowano głoszących jedną z ważniejszych nauk duchowych decydujących o sensie ich religii.
Co z tych rozważań wynika?
A to, że zarówno życie, jak i śmierć, są konsekwencjami wcześniejszych wyborów, zarówno świadomych, jak i nieświadomych. Są dwoma stanami procesu wiecznego istnienia i gry karmicznej, których nie da się doświadczać jednocześnie. Wynika też, że nie znając intencji innych wobec życia i śmierci bardo się przejmujemy ich śmiercią, żałujemy ich, martwimy się, że ich już nigdy nie spotkamy. W wyniku nieświadomości traktujemy śmierć bliskich jako nieszczęście, za które czujemy się współwinni! A przecież każdy prędzej czy później umiera!
Tymczasem w śmierci nie ma niczego kończącego nasze znajomości, niczego tajemniczego czy mistycznego, niczego, co warto by gloryfikować. Tak naprawdę szukamy w niej tajemniczości czy głębszego sensu, póki czujemy się zagubieni wobec śmierci, póki nic nie wiemy o intencjach umierających ludzi oraz o mechanizmach nią rządzących.
Zrozumienie przynosi wolność.
Alleluja!



©2005 Zbyszek Ulatowski · wykonanie strony: enedue.com