Anioł, Anioły, Reiki, Uzdrawianie, Egzorcyzmy, Zbigniew Ulatowski, Zbyszek Ulatowski, Barbara Mikołajuk, Basia Mikołajuk, Leszek Żądło, Leszek Zadlo, Moc Anioła, Artykuły, Ogłoszenia, Regresing

2006-08-26 Leszek Żądło
Osobiste doświadczanie Boga

W różnych czasopismach poświęconych religijności, a także na stronach internetowych, można znaleźć rubryki typu: “Daj świadectwo swojej prawdzie”. Z ich lektury wynika dość żałosny obraz świadomości duchowej polskiego społeczeństwa.

Jedni autorzy są za istnieniem Boga, inni przeciw. Jedni w Piśmie Świętym wynajdują argumenty za czymś tam, inni kontra. I tak się to może toczyć w nieskończoność. Najbardziej żałośnie wypada w tym wszystkim tłumaczenie antynomii, czyli wewnętrznych sprzeczności, których pogodzić się nie da. Ale… dla chcącego nic trudnego. Kiedyś problemu nie było, bo czytania Biblii kościół kat. zabraniał.

W dobrym tonie jest unikać istoty sprawy. Ma to tę zaletę, że można wówczas dyskutować długo i mało treściwie. Ale po jakimś czasie męczy to i dyskutantów, i obserwatorów.
Ja lubię być “niekulturalny” i zadawać pytania dotyczące właśnie sedna spraw. A więc najpierw należy odpowiedzieć sobie na pytanie: czym jest religia i czym religijność?

Otóż religia to zorganizowany kult. A religijność to nic innego jak dziedzina duchowych doświadczeń człowieka. Między jednym a drugim – jak wyraźnie widać – nie ma punktów stycznych poza tym, że w jednym i drugim wypadku coś tam mówi się o Bogu, czy też jakiejś innej Sile Wyższej.

Od tysięcy lat różni kapłani usiłują nadać religijności zorganizowane ramy. Ludzie organizujący kulty religijne są przeciwni religijności! Tragiczne efekty ich zabiegów ujawniają się wyraźnie w obrębie zorganizowanych i tradycyjnych kultów religijnych. Jednym z nich jest lekceważenie lub wypieranie się życia duchowego na rzecz “przykazań moralnych” i tradycji. Ktoś, kto żyje tylko dogmatami i wyobrażeniami religijnymi, jest duchowym ślepcem – nędzarzem. Jezus, co prawda, powiedział: ”błogosławieni ubodzy duchem, albowiem oni odziedziczą Królestwo.” To niektórych pociesza i napawa nadzieją. Nadzieją zupełnie niesłuszną, gdyż słowa ubogi i nędzarz znaczą coś zupełnie innego! Nędzarz nie ma NICZEGO! Ubogi zaś ma swe dziedzictwo u Boga! Różnica jakże subtelna, ale… jak istotna!

Pismo Święte i Ewangelia (jakby ktoś nie wiedział, to znaczy dobra nowina) nie są dziś traktowane jako inspiracje do doznawania doświadczeń, przeżyć duchowych, ale przywoływane na świadectwo… PRAWDY. Jeśli jednak dobrze się temu procederowi przyjrzeć, to, w rzeczywistości, na świadectwo różnych intelektualnych wypocin, czy historycznych poglądów. Wobec nich doświadczenia duchowe uznaje się za nic nie warte chwasty, które należy jak najszybciej wyplenić ze świata religii. Takie stanowisko zajmują przywódcy wielu kościołów chrześcijańskich i różnych innych grup religijnych, których wiara opiera się na “księgach objawionych”. Ich zasadą jest “wiara przeciw poznaniu”.

Ale czymże jest wiara bez duchowych doświadczeń? Jaka jest jej wartość?
Moim zdaniem, niewielka. Każdy podmuch może ją obalić. Ale też każde zwątpienie może się stać przyczyną poczucia winy, które zmusza człowieka do szukania ściślejszych więzi z kultem. Stąd mamy tylu dewotów i tylu chętnych do finansowania księżych (często poronionych) pomysłów.

Ktoś, kto wierzy bez doświadczenia duchowego, bez duchowego przeżywania swojej wiary, nigdy nie może być pewny, czy jego wiara jest słuszna. Ale czuje się przy okazji winny (grzeszny) i chętnie pokutuje za wątpliwości, bo przecież... “98% społeczeństwa to katolicy”. I “tylko ta jedyna wiara prowadzi do zbawienia”.
Niestety, na to ostatnie twierdzenie nie ma jakichkolwiek dowodów – ani empirycznych, ani duchowych.

Wyznawanie wiary bez duchowego doświadczenia jest tylko bełkotem. Widać, o taką właśnie wiarę chodzi dziś w KK, a nie o tę, która swą mocą “góry przenosi”.
A przecież przeżycie religijne, to przeżycie duchowe, a nie intelektualne! Z tego wynika, że mówiąc o PRAWDZIE duchowej nie możemy ograniczać się do przemyśleń i cytatów!

Wbrew pozorom, ludzi, którzy są zdolni do duchowych doświadczeń Boskości, jest sporo. Jednak nie mają oni ani żadnej reprezentacji społecznej, ani nawet wsparcia u swych “duchowych przewodników” – księży. Ci z kolei nawet już nie dzierżą żadnych “kluczy do Królestwa”, bo dawno temu sprzedali je po drodze. Mam na to dowód: bardziej interesuje ich kasa, rozprawianie o grzechach i o Szatanie, niż nauczanie, jak ZA ŻYCIA wejść do Królestwa, co zapowiadał swym zwolennikom czczony przez nich (tylko!) ustami i gestami Jezus.

Ci, którym dane są doświadczenia – przeżycia duchowe, najczęściej czują się zaszczuci przez hałaśliwą propagandę oficjalnego kultu, wobec czego unieważniają swoje duchowe doświadczenia. A jak trudno się do nich przyznawać i nimi żyć, może wiedzieć tylko ten, kto w wyniku doświadczeń mistycznych został sklasyfikowany jako chory psychicznie. No bo któż to widział, żeby świeckiemu katolikowi “objawił się” Bóg. (Matkę Boską ewentualnie jeszcze można “przetrawić”).

Pisząc o objawieniu Boga nie mam na myśli zbiorowych histerii ludzi, którzy widzą Jezusa na kominie, czy Matkę Boską płaczącą w konarach drzewa. Nie mam na myśli również indywidualnych halucynacji związanych z “mistycznymi” spotkaniami z matką Boską, Aniołami czy Jezusem.
Co znaczy pojęcie “objawienie boskości”, może pojąć tylko ktoś, kto wie, czym jest Bóg. Ale skąd można to wiedzieć, jeśli psychiatrzy stwierdzają, iż próby naśladowania Boga na podstawie lektury Starego Testamentu prowadzą do schizofrenii. A to dlatego, ze owo natchnione bożym duchem dzieło przedstawia Boga nie takim, jakim On jest, ale takim, jakiego Go sobie przez stulecia wyobrażali różni żydowscy prorocy uznający się za WYBRANYCH Z WYBRANEGO NARODU. I “tu jest pies pogrzebany”. Ale można ich usprawiedliwić – przecież trudno przełożyć doświadczenia mistyczne na język ludzi, którzy ich nie mieli! A jeszcze trudniej wyjaśnić tym, co nawet nie mają wystarczającego zasobu słów, by opisać to, co sami przeżywają. To dlatego przekaz nie odpowiada rzeczywistości, a opisy Boga nie opisują Jego, lecz tylko wyobrażenia ludzi, którym ujawnił się przez WEWNĘTRZNE przeżycie. Poza tym, Stary Testament służył celom JEDYNEGO WYBRANEGO narodu. Z całym szacunkiem, jaki mam dla kultury i tradycji Żydów, muszę stwierdzić, że nie tyle wybranym przez Boga, ile motywowanym w ten chytry sposób obietnicami przez swych przywódców. Ten motyw najsilniej świadczy o tym, że judaizm wywodzi się z afrykańskiej tradycji religii plemiennych, a Jahwe zrobił światową karierę nie tylko dzięki swemu “narodowi wybranemu”, ale również dzięki tym, którzy mu zazdrościli.

Pomimo mego krytycznego spojrzenia na Biblię, muszę przyznać, że we fragmentach jest ona wspaniałą inspiracją duchową.
Pismo Święte jest inspiracją, by próbować doświadczyć duchowej istoty Boga, czy boskości, ale na pewno nie jest instrukcją na życie. Na pewno już na początku III tysiąclecia po narodzeniu Chrystusa byłaby to instrukcja beznadziejnie przestarzała, nie uwzględniająca rzeczywistości. Tymczasem chrześcijanie chcieliby wierzyć, że Bóg ustami żydowskich proroków sprzed tysięcy lat przemawia do nich – Narodu Wybranego. I znajdują na to dowody… których jakość jest nie do przyjęcia przez rozsądnie myślącego człowieka. A nie do przyjęcia, ponieważ najpopularniejszym zabiegiem tych, którzy owe dowody znają, jest nadinterpretacja Pisma Św. A to znaczy przypisywanie mu znaczenia, jakiego nigdy nie miało. Posługując się tą metodą można udowodnić, że to Jezus Chrystus stworzył świat, że prorocy właśnie o Nim myśleli, kiedy używali słów: Jahwe, Zbawiciel, Mistrz Sprawiedliwości itd. Itp. W ten sposób można udowodnić wszystko! A przede wszystkim to, że proroctwa się spełniły! Tylko nijak się w tym nie sposób dopatrzyć ani logiki, ani bożego zamiaru. Ale cóż... ponoć “wiara czyni cuda”.

Naprawdę, takie “cuda” nie powalają mnie na kolana. Brak mi natomiast świadectw PRAWDY, czyli wypowiedzi ludzi, którzy przeżyli coś więcej niż zaplątanie się w dogmaty i ich wyjaśnianie, którzy w religijności widzą więcej niż Pismo święte, księży i masowy kult. Brak świadectw tych, którzy doświadczyli bądź doświadczają boskości, w których życiu nastąpiły cudowne uzdrowienia, lub tzw. “zbiegi okoliczności”.
Gdzie podziali się ludzie, którzy mogą świadczyć o spełnionych modlitwach, o uzdrowieniach bez leków i lekarzy? Czy brakuje im odwagi, by dać świadectwo swojej PRAWDZIE? A może u nas ich nie ma?

Ja osobiście znam wielu, którzy zachęceni mówią o swych niesamowitych przeżyciach, o doświadczeniach, w których uzyskali pewność, że istnieje coś takiego jak Siła Wyższa, czy Wyższa Inteligencja. Ci ludzie widzą sens w swojej wierze, ale wiedzą też, że wiara polega na czym innym, niż ślepe posłuszeństwo dogmatom i księżom.
Moim skromnym zdaniem, to ich już JEST Królestwo Boże. Z doświadczeń duchowych wynika bowiem poczucie szczęścia, miłości, pewności, ufności w zawierzeniu i niezwykłego dla przeciętnych katolików wewnętrznego spokoju. Tego wszystkiego nie da się wyrobić praktykując wstrzemięźliwość płciową, klęcząc przed ołtarzem, dając hojne datki, czy uczestnicząc w spędach zwanych pielgrzymkami, audiencjami, czy czuwaniami. Mistycy nazywają to “stanem łaski” i wyraźnie mówią, że nie można na nią ani zasłużyć, ani jej kupić. Tu – w podobnych doznaniach – ma swe źródło świadomość, że “Opatrzność” czuwa nad nami i dlatego nie musimy się lękać.

Cuda zdarzają się tym, którzy wierzą w MOC i zaangażowanie Boga w świecie. A wszystkim innym od tysięcy lat pozostaje walka z “nawiedzonymi” i ignorowanie faktów. Ale to przecież walka o “martwą” wiarę.
Ponieważ osobiście doświadczam ingerencji “sił wyższych” w moje życie (choćby tylko jako odpowiedzi na modlitwy, czego w żaden sposób nie da się uznać za przypadek), to wszelkie świadectwa, na które powołują się ludzie, by uzasadnić swoje przekonania religijne, nie są mi do niczego potrzebne. Ani świadectwa za, ani przeciw. Z doświadczeniem bowiem nie da się dyskutować, Najwyżej można je błędnie zinterpretować.

Jeśli Bóg naprawdę istnieje, to jest MIŁOŚCIĄ. I na pewno jest Wszechmocny.

Czy mam być aż tak głupi, żeby wierzyć tym, którzy twierdzą, że jego Wszechmoc skończyła funkcjonować wraz ze śmiercią Jezusa na krzyżu? A może Zmartwychwstały zabrał ją z sobą do nieba?

Naprawdę, te wszystkie rozważania nie mają sensu dla człowieka, który widzi, że COŚ odpowiada na jego modlitwy i wypełnia go miłością, że COŚ mądrze prowadzi go przez życie. Owo COŚ, to na pewno nie “niewidzialna ręka” czy “Klub Pancernych”.

Ale cóż mogą uczynić ci, którzy czegoś podobnego nie doświadczyli, którzy w życiu widzą tylko chaos i zło?
Odpowiedź jest prosta: Zmienić punkt widzenia. A podobno punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Więc może warto przesiąść się z pociągu o nazwie WIELKA TAJEMNICA do pociągu OSOBISTE DOŚWIADCZENIE?

Ja tak uczyniłem i nie żałuję.



©2005 Zbyszek Ulatowski · wykonanie strony: enedue.com