Anioł, Anioły, Reiki, Uzdrawianie, Egzorcyzmy, Zbigniew Ulatowski, Zbyszek Ulatowski, Barbara Mikołajuk, Basia Mikołajuk, Leszek Żądło, Leszek Zadlo, Moc Anioła, Artykuły, Ogłoszenia, Regresing

2004-03-19 Zbigniew Ulatowski, Ewa Grabowska
Uzdrawianie zwierząt.

Pewnego deszczowego i zimnego dnia Bóg postawił na mojej drodze gołębia cukrówkę. Siedział pod murem w centrum miasta wyczerpany, mokry i zziębnięty. Pochyliłem się nad nim i wziąłem w dłonie. Nie uciekał, nie wyrywał się. Schowałem gołębia za kurtkę i zawiozłem do domu. Intuicja podpowiadała mi, abym go osuszył w cieple. Poukładałem mokre i potargane piórka. Głaskałem z miłością, ale nie przypuszczałem, że przeżyje, gdyż jego stan zdrowia był bardzo zły. Dając mu szansę na przeżycie i wyzdrowienie robiłem wszystko, aby się tak stało. W owym czasie jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego, że posiadam predyspozycje uzdrawiające.

W przeciągu dwóch dni gołąb zaczął wykazywać tendencje lepszego samopoczucia i przyjmować pokarm. Następnie próbował chodzić. Po kilku dniach była próba fruwania, ale brak piór w skrzydłach (lotek) i w ogonie był znaczny. Zrobiłem dużą klatkę i czekałem, aż mu piórka odrosną. Po miesiącu wpuściłem go do woljera z gołębiami pocztowymi, aby samodzielnie przyzwyczajał się do lotów na większej przestrzeni.

Przetrzymałem gołębia całą zimę dając pożywienie. Nadeszła wiosna, przyniosłem go z woljera do domu. Otworzyłem okno i postawiłem na parapecie. Długi czas stał, patrzył w stronę wolności, prostował piórka, zrobił kilka ruchów skrzydełkami i odfrunął. Zatoczył duże koło w powietrzu i wrócił, lecz na krótko, gdyż pojawił się w jego bliskiej odległości, drugi gołąb z tego samego gatunku. Usiadły blisko na gałęzi i tylko widziałem zaloty, jakie wykazywały w stosunku do siebie. Byłem szczęśliwy, że uratowałem gołąbkowi życie i oddałem naturze. Często widzę w pobliżu głębie i każdy z nich przypomina mi tego ptaka, któremu uratowałem życie.

W niedługim czasie przystąpiłem do inicjacji Reiki z chęcią niesienia pomocy wszystkiemu co żyje. Zainspirowało to także moją żonę Anię. Pewnego letniego dnia Ania znalazła nieprzytomną jaskółkę. Żyła - lecz nie ruszała się. Ania przyniosła ją do domu, przekazywała energię życia z miłością. Jaskółka odzyskała przytomność, zaczęła przyjmować podany jej pokarm i wodę. Po kilku dniach zaczęła fruwać. Ania otworzyła okno i jaskółeczka poleciała do swoich. Byliśmy szczęśliwi z powodu uratowania jej życia, gdyż wówczas była narażona na śmierć przez zjedzenie np. przez kota.

Niedawno zachorował nam piesek rasy ratlerek, który jest w wieku 9 lat. Zachorował tak poważnie, że przez dwa tygodnie nie przyjmował pożywienia, tylko pił, kaszlał niesamowicie, męczył się. Pierwszej pomocy udzielił lekarz weterynarii. Brak jednak było poprawy po leczeniu, a ratlerek chudł, nie przyjmował pokarmu, przestał chodzić. Po około miesięcznym leczeniu naszego pieska lekarz weterynarii rozłożył ręce i powiedział "nic mu nie mogę już pomóc, temperatura ciała spada i może nie przetrzymać nocy". Inicjatywę wzięliśmy w swoje ręce. Zrobiłem egzorcyzm, radiestezyjnie ustawiłem kolory w organizmie regulując biopole i polaryzację. Moja żona - Ania - przekazywała mu energię metodą Reiki. Obłożyliśmy go termoforami z gorącą wodą, żeby utrzymać i podnieść ciepłotę ciała podczas przekazu uzdrawiającego.
Następnego dnia żył. Po wizycie u weterynarza okazało się, że temperatura ciała nie spadła. Dostał zastrzyk i kroplówkę, ale w dalszym ciągu weterynarz nie dawał mu szans na przeżycie. Przez dwa następne dni jeszcze nie przyjmował pokarmu, ale żył. Uzdrawialiśmy go przy pomocy Reiki przekazując energię miłości zgodnie z wolą Boga. Po następnych dwóch dniach zaczął przyjmować pokarm, ale był wyczerpany chorobą. Stan zdrowia minimalnie zaczął się poprawiać, zwiększyła się wola życia, stopniowo zaczął chodzić.
Po tygodniu zawiozłem go do lekarza, aby go zbadał i podał mu coś na wzmocnienie i kaszel, który się zmniejszył, ale jeszcze był. Lekarz widząc go był zaskoczony, że jeszcze żyje. Zbadał go: temperatura była w normie. Zapisał leki na kaszel, podał zastrzyk na wzmocnienie i powiedział: "to cud, że żyje, ale kaszel może utrzymać się jeszcze długo, bo to od serca". Minął miesiąc, a stan naszego małego pacjenta jest idealny. Co prawda jeszcze troszkę kasła, ale żyje, przybrał na wadze i czuje się świetnie. Jesteśmy z żoną szczęśliwi, że uratowaliśmy mu życie i możemy w dalszym ciągu cieszyć się jego obecnością wśród nas.

Pewnego dnia pojechałem do Olsztyna z wizytą do chorej kobiety. Gdy znajdowałem się w drodze powrotnej do Elbląga, padał deszcz, było ciemno. Jechałem szybko, ale ostrożnie. W pewnym momencie na obszarze leśnym na drogę wybiegły sarny. Zwolniłem. Jadąc ostrożnie zauważyłem, jak jedna sarna przebiegła, a druga wpadła mi pod samochód. Uderzenie było tak mocne, że sarna przeleciała przez maskę samochodu i wpadła do rowu. Zatrzymałem się. Sarna leżała w rowie, wyglądają na martwą. Postanowiłem zabrać ją, aby zrekompensowała straty za zniszczony samochód. Myślałem, że nie żyje, ale okazało się, że jest inaczej.
Do domu było jeszcze około 50 km. Z żalu gładziłem ją po głowie, aż w pewnej chwili poczułem, jakby się poruszyła. Ucieszyło mnie to, ale myślałem, że to złudzenie. Przywiozłem do domu. Przeniosłem ją do piwnicy, zacząłem sprawdzać jej urazy. Serce biło, lekko oddychała. Zrobiłem jej zabieg energetyczny i poszedłem się przebrać, bo byłem pokrwawiony, gdy ją przenosiłem. Wróciłem, leżała w kałuży krwi, ale żyła. Nie zauważyłem zewnętrznych urazów, małe skaleczenia nie były groźne. Martwił mnie tylko wyciek krwi od strony odbytu. Ułożyłem ją wygodnie, zrobiłem zabieg miłości "Reiki", poprosiłem Boga o pomoc i pozostawiłem ją, aby się uspokoiła.
Rano Ania poszła do niej i też zrobiła, co do niej należało. Leżała na brzuchu z głową podniesioną do góry, nie broniła się, choć była przytomna. Jej oczy były smutne i wystraszone. Postanowiliśmy dać jej szansę przeżycia. Zawiozłem ją do kolegi, który jest miłośnikiem zwierząt i już miał w swojej hodowli jedną sarenkę, więc pozostawiłem mu ją pod opieką. Zajął się nią weterynaryjnie i zapewnił troskliwą opieką. Po dwóch miesiącach od tego zajścia odwiedziłem sarenkę, która cieszyła się dobrym zdrowiem. Obecnie już wróciła na wolność.

Podczas pracy z uzdrawianiem przekonałem się, że metoda Reiki i egzorcyzm może pomóc nie tylko człowiekowi, ale i zwierzętom.

Niedawno zadzwoniła do mnie kobieta ze Słupska pytając czy mogę pomóc jej choremu kotkowi, który ma raka? Odpowiedziałem: "mogę spróbować, a zrobię wszystko, aby mu pomóc w cierpieniach".
Umówiliśmy się na egzorcyzm, aby usunąć złą energię, która prawdopodobnie zaatakowała zwierzę. Kotek był tak słaby, że tylko leżał i ciężko oddychał. Nie wykazywał woli życia. Po zbadaniu kotka wiedziałem, że to są praktycznie jego ostatnie, może nie chwile, ale dni życia. Było mi przykro, ale nie chciałem smucić właścicielki kotka - pani Ewy. Poprosiłem ją, aby z kotkiem stanęła w kręgu ognia. Zgodziła się, wzięła kotka i poszliśmy do gabinetu. Zapaliłem krąg, włączyłem muzykę transformacyjną i poprosiłem Ewę, aby zajęła miejsce w kręgu ognia. Owinęła kotka ręcznikiem, aby jej nie podrapał i wtedy zacząłem. Kotek był spokojny, lecz w momencie, gdy zamknąłem się energetycznie w kręgu razem z nimi, kotek zaczął wykazywać reakcje obronne, wyrywał się. W momencie, gdy wzywałem przewodnika Boga Ojca i Syna Bożego, kot zaczął przeraźliwie miauczeć i wyrywać się. Byłem zdumiony i zaskoczony, że jego uprzedni spokój i słabość ciała wzrosły do tak potężnej agresji i kociego krzyku. Robiłem swoje nie przerywając rytuału. Nastąpił moment otwierania bramy do świata Boga i prośba do przewodnika Ducha Św. o światło boskie. Kotek zamilkł i uspokoił się. Stałem z tyłu za plecami Ewy i miałem zamknięte oczy. W pewnej chwili zauważyłem łunę białego światła, a moja mistrzyni duchowa - Julita - powiedziała mi tylko: "Odeszło wszystko, jest czysto". Otworzyłem po egzorcyzmie oczy zakładając ochronę Ewie, która stała w kręgu. Zauważyłem, że kotek miał opuszczoną głowę do dołu. Nie zdążyłem zadać pytania Julicie. Dostałem odpowiedź: "Jest wolny od cierpienia. Jego dusza wybrała drogę do światła. Spełnił swoje zadanie jako zwierzę i uwolnił się od cierpienia".

Skończyłem egzorcyzm dziękując, jak zwykle, za pomoc Bogu i wszystkim istotom świetlistym. Ewa otworzyła oczy. Powiedziałem jej, że kotek nie żyje, że wybrał drogę do światła, uwalniając się od cierpień i zwierzęcego ciała. W oczach miała łzy i było jej bardzo przykro. Współczułem jej, gdyż widziałem, jak cierpi z żalu nad straconym przyjacielem. Uświadomiłem ją, że jego śmierć miała ukazać nam to, że i zwierzęta mają dusze, które idą do światła, do świata Boga. Wiedziałem to już wcześniej, ale nie przypuszczałem, że osobiście przekonam się, że jest to prawdziwe.

Zwierzęta, które są przy człowieku, mają szansę reinkarnacji ludzkiej. Uczą się od człowieka zachowania i pokory. Jest to ta sama dusza co w nas, lecz w zwierzęcym ciele z uwagi na karmę, jaką posiada. Nie bez powodu znalazł się w takiej rodzinie, która zawiozła go do kogoś, kto mu pomoże przejść na drugą stronę, aby się odrodzić w ciele ludzkim. To nie przypadek, że wieźli go 200 km po to, aby zrobić mu rytuał i odprowadzić do światła.
Niezbadane są wskazówki Boga, gdyż w ten sposób może mamy zwrócić uwagę, żebyśmy dbali i szanowali zwierzęta tak samo jak i ludzi, gdyż wszystko co ma aurę i żyje, ma też duszę.

EWA:
Moja kotka miała na imię Szczęściarka. W owym czasie miała około 10 lat. Była chora, cierpiała, 4 dni nie przyjmowała pokarmu. Weterynarz stwierdził nowotwór i nie dawał szans na przeżycie. Postanowiłam uratować ją metodą naturalną. Zwróciłam się do Zbyszka o pomoc. Skoro pomaga człowiekowi, miałam nadzieję, że pomoże i mojej kotce.

Zawiozłam ją do Zbyszka. Kotka była w bardzo złym stanie zdrowia. Położyliśmy ją na wersalce. Podczas badania i przekazywania energii kotka przybliżała się wyraźnie do rąk Zbyszka. Nawet zaczęła pić mleko. Była spokojna i nie wykazywała objawów agresji i lęku. Spokojnie poddawała się wszystkim zabiegom. Gdy brałam ją, aby wykonać rytuał egzorcystyczny, również była spokojna i pełna zaufania.

W momencie, gdy zaczął się egzorcyzm stała się agresywna, miauczała i gdyby nie ręcznik, w który ją owinęłam, to na pewno byłabym strasznie podrapana.Oczy miałam zamknięte. Stałam cierpliwie. Czekałam, aż się skończy. W pewnym momencie kotka przestała reagować. Nie wyrywała się, była spokojna. W pewnym momencie poczułam, jakby gorąco, jakbym stała w rozpalonym tunelu. Wszystko trwało około 15-20 minut. Zbyszek przywrócił mi pełną świadomość. Powiadomił mnie, że już jest koniec i że moja kotka straciła życie.

Nie przypuszczałam, że moja pomoc miała za zadanie uwolnić ją od cierpienia. Z jednej strony było mi żal, że straciłam tak miłe i przyjazne zwierzątko, a z drugiej strony byłam szczęśliwa, że odeszła bez cierpień, tak szybko, gdyż w innym przypadku mogłaby męczyć się jeszcze długo. Praktycznie była nie do uratowania.

ZBYSZEK:
Odejście duszy kotka do światła dało mi zrozumienie dla ludzi, którzy np. w USA stworzyli specjalne cmentarze dla zwierząt darząc je szacunkiem. Dopiero teraz wiem, dlaczego buddyści nie zabijają zwierząt, a darzą je ochroną, dlaczego hindusi darzą je szczególną opieką. Jest to dla mnie nowe doświadczenie, aby szanować je i dbać o nie tak, jak o człowieka, a może i bardziej, gdyż człowiek może poradzić sobie sam mając rozum.

Zwierzę nie jest tak sprawne jak człowiek i potrzebuje pomocy ze strony człowieka, który ma za zadanie chronić i bronić, a ono odwzajemni nam uczucia.
Zwierzę jest przyjacielem człowieka, tylko człowiek musi znaleźć drogę porozumienia i pokochać wszystko, co go otacza, a nie walczyć i zabijać, co czynią ludzie.
Zwierzę atakuje tylko w obronie, a człowiek dla zabawy. Zwierzę szuka drogi porozumienia, potrafi być pokorne i czułe, a człowiek bez powodu staje się oprawcą uważając, że jak ma rozum, to może wszystko.

Nie chciałbym tu nikogo pouczać, ale zastanówmy się tylko, co czynimy i co możemy uczynić dla tych niewinnych stworzeń, jakimi są zwierzęta.

©2005 Zbyszek Ulatowski · wykonanie strony: enedue.com